Hanamiya wbijał spojrzenie w boczną szybę
samochodu, jakby ta co najmniej wyrządziła mu jakąś niewybaczalną krzywdę. Nie,
to wcale nie było tak, że był zły, był po prostu niemożliwie zirytowany tym, że
przyszło mu tutaj siedzieć, podczas gdy mógł robić szereg innych, dużo
przyjemniejszych rzeczy. A siedzenie w tym potwornym tworze, który śmiał się
nazywać samochodem, było ostatnią, na jaką miał ochotę.
- Hanamiya…
- Przymknij się – warknął, nawet nie patrząc na
siedzącego obok Kiyoshiego.
- Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo nie podoba
ci się Helenka – westchnął mężczyzna i dodał gazu, gdy zapaliło się dla nich
zielone światło, a Hanamiya nie mógł wręcz słuchać tego staroświeckiego wycia,
jakie wydobywało się z tego… pojazdu.
- Gdzieś mam to twoje głupie auto – odezwał się
ze złością, bo tak właściwie siedzenie w tym samochodzie tylko wzmagało jego
zirytowanie. – Mogłeś mi wcześniej powiedzieć, że jedziemy do ciebie, zanim w
ogóle tutaj wsiadłem.
- Ale o co ci chodzi, przecież to będzie miła
wycieczka, a moi dziadkowie już dawno chcieli cię poznać! – powiedział tym
swoim łagodnym, uspokajającym tonem głosu, jakby kompletnie nie zdawał sobie
sprawy z tego, że to właśnie on wkurza Hanamiyę najbardziej.
- Świetnie – sarknął, zaciskając zęby, bo
ostatnią rzeczą, o której marzył, to poznawanie kogokolwiek z rodziny
Kiyoshiego.
- Rozchmurz się! - rzucił radośnie Kiyoshi. -
Będzie fajnie, babcia zrobiła rosół na obiad, pogadasz sobie z dziadkiem,
zobaczysz, będzie świetnie!
Hanamiya nie miał ochoty z nikim gadać. Ani
nawet jeść rosołu. Miał ochotę zabić tego idiotę za to, że tak podstępnie
zabiera go do swoich dziadków. W dodatku w tym koszmarnym aucie. Oparł się
czołem o szybę, modląc się o cierpliwość, gdy Kiyoshi odpalił muzykę i z
głośników poleciał Michael Jackson. Był w stanie to znieść, ale potęgowało to
jego irytację, która i tak już sięgała niebezpiecznie wysokich szczebli.
- No i jesteśmy! - oznajmił Kiyoshi kilkanaście
minut później, uśmiechając się szeroko. - No chodź, będzie świetnie! Zresztą
kiedyś musiałbyś ich poznać, jak sobie wyobrażasz wspólne mieszkanie? Musisz
poznać moją rodzinę!
Hanamiya nie wiedział, po co znajomość z jego
babcią i dziadkiem była mu potrzebna do wspólnego mieszkania, nie widział w tym
żadnego powiązania. Mimo to wysiadł niechętnie z tego nieszczęsnego wozu,
rozglądając się dookoła. Cicho i spokojnie. Przynajmniej tyle. Kiyoshi
poprowadził go do małego, nieco obskurnego domku, a Hanamiya tylko modlił się,
by w środku nie było tak źle jak na zewnątrz. Na szczęście nie. Było skromnie,
ale na szczęście czysto, to najważniejsze. Rozejrzał się dyskretnie, zdejmując
buty, spoglądając za Kiyoshim, który raźno przeciął przedpokój.
- To ja! Przyprowadziłem Makoto!
Hanamiya bardzo chciał się na niego wydrzeć za
nazywanie go po imieniu, jednak stłamsił w ustach w przekleństwo, z nieznanych
sobie przyczyn nagle czując się podenerwowany.
A to irytowało go tym bardziej. Nie w jego stylu
było denerwowanie się takimi bzdurami, ale
drugiej strony nie w jego stylu było stawianie się w sytuacjach, za
którymi, krótko mówiąc, nie przepadał. Tylko ten cholery Kiyoshi nie rozumiał
tak prostych spraw.
Hanamiya ponuro rozglądał się wokoło. Na
ścianach wisiały liczne obrazy i fotografie, które najwyraźniej przestawiały
Kiyoshiego na różnych etapach rozwoju. Że też ten bałwan nie uważał tego za
żenujące, chociaż tak właściwie było to
nawet w jego stylu. Próżny, bezsensowny sentymentalizm powinien być jego
znakiem rozpoznawczym. Cały ten dom aż zionął Kiyoshim i Hanamiya najchętniej
opuściłby go jak najszybciej i nawet był prawie o krok od zrobienia tego, gdy
Kiyoshi wychylił się na korytarz, posyłając mu szeroki uśmiech.
Spojrzał na niego ze złością, ale Kiyoshi nic
sobie z tego nie robił, gdy podszedł do niego, łapiąc go za rękę i prowadząc do
salonu.
Właściwie sam nie wiedział, czego się spodziewał,
ale jego widoku na pewno nie spodziewali się dziadkowie Kiyoshiego, bo patrzyli
na niego dłuższą chwilę w tak ogromnym skupieniu, że aż zrobiło mu się
niedobrze.
- Dzień dobry - odezwał się w końcu, depcząc
Kiyoshiemu po stopie, gdy ten zagarnął go raźno ramieniem, najwyraźniej
próbując dodać mu otuchy.
- Babciu, dziadku, to jest właśnie mój Makoto!
W salonie chwilę panowała cisza, aż w końcu
staruszek, który przyglądał się mu tak intensywnie, jakby miał zamiar przebić
go spojrzeniem na wylot, odchrząknął i spojrzał na nich bez cienia zrozumienia.
- To Makoto nie jest dziewczynką?
Hanamiya poczuł, że mu krew mrozi w żyłach. Tyle
razy powtarzał temu debilowi, by nie nazywał go tym paskudnym, babskim imieniem
i proszę, oto co narobił. Teraz jego dziadkowie zejdą na zawał i jeszcze trzeba
będzie opłacić koszty pogrzebu. Po prostu pięknie.
- Co za uroczy młodzieniec! - zaświergotała
pogodnie babcia, podchodząc do niego i łapiąc jego dłoń w swoje ręce. - Co za
różnica, to chłopiec naszego Teppeia! Witaj, kochaniutki!
Hanamiya aż zamrugał.
Chłopiec Teppeia.
Co.
Boli mnie, ze one-shoty sa coraz krotsze i krotsze. Jak zyc. Jak? ;/
OdpowiedzUsuń