niedziela, 14 sierpnia 2016

Pasmo wspólnych niepowodzeń. [9/16]; KiyoHana



Oto i kolejna część! Jeszcze nigdy nie łączyłam się tak w bólu z Kiyoshim, jak tym razem :p (Hibari)

Yonekuni, dziękujemy ślicznie za komentarz i naprawdę każdy jest mile widziany, nie musisz się przejmować :D

~~*~~


- A tutaj ma pan skierowanie, proszę udać się pod dziewiątkę!
Kiyoshi patrzył, patrzył i nie wierzył. Czuł, że z każdą sekundą robi mu się coraz bardziej słabo.
W gimnazjum i liceum nazywano go "Żelazne Serce", jako że nigdy niczego się nie bał i przed niczym się nie uginał. A przynajmniej tak twierdzono, osobiście nie znosił tego przydomku i zawsze protestował, gdy ktoś go tak nazywał. Ciekawe, co by powiedzieli jego przyjaciele, gdyby go teraz zobaczyli.
Na miękkich nogach wyszedł z gabinetu, ściskając w rękach skierowanie, spoglądając nieco nieprzytomnie na siedzącego na korytarzu Hanamiyę. Mężczyzna przeglądał jakiś magazyn ze stolika obok, ale usłyszawszy szczęk klamki podniósł na niego wzrok, zamykając gazetę.
- No i? - rzucił, a Kiyoshi zrobił głęboki wdech, jeszcze mocniej zaciskając dłoń na skierowaniu.
- Muszę iść p-pod dziewiątkę - wydukał, dosłownie wydukał. - Na b-badanie krwi.
- Świetnie, chodźmy. - Hanamiya podniósł się, rzucając mu jednak dziwne spojrzenie, marszcząc przy tym brwi. - Dobrze się czujesz?
- Świetnie, świetnie! - pomachał próbując go przekonać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Hanamiya bynajmniej na przekonanego nie wyglądał, jednak odwrócił się bez słowa, prowadząc go korytarzem.
W takich sytuacjach rodzina jego partnera naprawdę im pomagała. Jego rodzice byli właścicielami tego szpitala, dzięki czemu Hanamiya mógł załatwić mu wszystkie te badania bez zbędnych kolejek czy formalności. Może mógłby go poprosić o fałszowanie wyników krwi, przemknęło mu przez myśl, gdy zaciskał dłoń na skierowaniu tak mocno, że niemal je podarł.
Zaraz też skarcił się w myślach za to, że brzmi naprawdę niedorzecznie. Nie może przecież prosić kogoś o fałszowanie wyników! A już zwłaszcza Hanamiyi. Już sobie wyobrażał jego minę, gdyby tylko mu o tym wspomniał. Nie no, w porządku, bez stresu, zniesie to i będzie po krzyku.
Usiadł na krześle koło Makoto, czując, jakby zrobiło mu się jeszcze bardziej słabo od samego faktu, że siedzi pod punktem pobrań. Jego myśli zaraz powędrowały do strzykawek, igieł, zapachu środka do odkażania i momentalnie zakręciło mu się w głowie.
- Mógłby się przymknąć ten dzieciak – mruknął lakonicznie Hanamiya, wyciągając przed siebie nogi i opierając głowę o ścianę. Do Kiyoshiego dopiero teraz dotarło, że za drzwiami musi się znajdować dziecko, które najwyraźniej bardzo cierpi. Szczerze popierał jego ochotę na płacz.
- Pewnie go boli – odezwał się, przełykając mocno ślinę, czując, jakby zdrętwiały mu wargi od tego dziwnego uczucia.
Hanamiya parsknął, jak to on, szyderczo pod nosem.
- Co jest niby takiego bolesnego w głupim pobieraniu krwi? – spytał, osuwając się nieco po krześle.
- No, w końcu muszą cię z-zranić, no nie? – Kiyoshi bardzo próbował się uśmiechnąć do młodej kobiety w ciąży siedzącej kawałek dalej, ale miał wrażenie, że słabo mu to wyszło.
- Zranić? - Hanamiya zaśmiał się cicho. - Chociaż fakt, ojciec mi opowiadał, jak raz jednemu facetowi poszła żyła, cała sala była do odkażania.
O ile do tej pory Kiyoshiemu było po prostu słabo, tak teraz zrobiło mu się jeszcze niedobrze.
Zacisnął zęby, słysząc nieludzkie wręcz wycie dziecka za ścianą i pomyślał, że sam odstawiał takie cyrki jak był mały. Teraz już nie wypadało, zresztą nie chciał widzieć miny swojego partnera, gdyby zrobił coś takiego.
- Twoja kolej - mruknął Hanamiya, szturchając go łokciem, gdy chłopiec wyszedł, wciąż popłakując i pociągając nosem.
- Przepuszczę p-panią, w końcu jest p-pani w ciąży. - Uśmiechnął się, co raczej przypominało szczękościsk ze względu na jego napięte mięśnie, ale kobieta i tak podziękowała, podnosząc się z miejsca i znikając za drzwiami gabinetu. Kiyoshi też miał ochotę zniknąć, najlepiej gdzieś gdzie go nie znajdą i gdzie nikt nigdy nie powie, że nie może znaleźć żyły. I nieistotne że ostatnim razem taki problem miał w podstawówce, przez co wkłuwano się w niego cztery razy, nim zemdlał. Na samo wspomnienie jego oddech był płytki i nierówny.
Odchrząknął, zaciskając dłoń na kolanie, bo miał wrażenie, że drży mu zbyt widocznie. A w dodatku był pewien, że gdy przyjdzie jego kolej, nie będzie w stanie się podnieść z miejsca.
- H-hanamiya?
- Noo? – mruknął jego partner, wyglądając, jakby zaczął przysypiać z nudów. Podziwiał. Też z miłą chęcią chciałby się tak nudzić.
- Myślisz, że będziesz mógł wejść ze mną? – spytał i w momencie tego pożałował, gdy Hanamiya spojrzał na niego tak, jakby się urwał z księżyca. Nie żeby nigdy wcześniej tak na niego nie patrzył… Kiyoshi nie bardzo wiedział, co go opętało, wychodzącą z taką propozycją, niemniej gdzieś podświadomie tkwiło w nim przekonanie, że jeżeli Hanamiya ze swoją kpiną i zdrowym rozsądkiem wejdzie z nim do gabinetu, to raczej nie zemdleje. W innym wypadku może być różnie, naprawdę różnie.
- Słucham? – Brwi mężczyzny powędrowały w górę, a jego mina była dziwną mieszanką, jakby nie mógł się zdecydować czy ma kpić czy martwić się o zdrowie swojego faceta. – Niby po co miałbym tam z tobą wchodzić? Potrzymać cię za rękę? – zakpił, uśmiechając się ironicznie, a Kiyoshiemu tak zaschło w ustach z tego stresu, że był gotowy przytakiwać najgorliwiej jak potrafi i pal licho dumę czy coś.
Co zresztą zrobił, wpatrując się w niego, nie zrywając kontaktu wzrokowego, na co ironiczny uśmieszek drugiego mężczyzny zupełnie przygasł.
- Serio? - zapytał takim tonem, jakby miał ochotę wstać i wyjść. - Boisz się pobierania krwi?
- A tam zaraz boisz! - zaśmiał się nerwowo, próbując zbagatelizować sprawę. - Wiesz, gorzej się dzisiaj czuję i...
- Kiyoshi Żelazne Serce boi się igieł? - Na usta jego partnera wrócił szeroki uśmiech. - Kto by pomyślał!
Mruknął cicho w odpowiedzi, mając ochotę zniknąć w krześle na którym siedział. Już nie wiedział co było gorsze, gdyby faktycznie zemdlał czy kpiący z niego Hanamiya.
- Wejdziesz ze mną? - zapytał w końcu cicho, na co ten prychnął głośno.
- Nie bądź głupi! Wszyscy mnie tu znają, nie ma mowy żeby...
- Makoto. - Podniósł na niego wzrok. - Proszę.
Hanamiya wpatrywał się w niego przez dłuższą chwilę z miną, jakby miał ochotę kopnąć go czy coś w tym stylu.
- Bądź dorosły, Kiyoshi – prychnął, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. – Nie zamierzam trzymać cię za rękę.
Teppei miał ochotę powiedzieć, że byłoby to całkiem miłe z jego strony i na pewno dużo lepiej udałoby mu się to przetrwać, ale miał przeczucie, że to nie jest to, co powinien teraz mówić ani co Makoto może chcieć usłyszeć.
- W porządku, w-wystar…
- Czego ty się w ogóle boisz? – spytał, patrząc na niego z politowaniem. – Przecież to tylko cienka igła.
- T-to nienaturalne – odpowiedział, walcząc z mdłościami, bo samo wspomnienie o igłach sprawiło, że znowu zrobiło mu się duszno. – A jak rana się nie zamknie i człowiek się wykrwawi?
- Nie bredź, idioto, to tylko mała ranka.
- Albo czymś zarażą? A do tego wprowadzają ci ciało obce! – powiedział z przejęciem, ocierając spocone czoło. - Ciało obce zawsze boli!
- Och, doprawdy? – Hanamiya spojrzał na niego z ironicznym uśmiechem.
- No tak! - rzucił, dopiero po chwili rozumiejąc, co ten insynuuje. - Z-znaczy... No, przy odpowiednim przygotowaniu, to...
- Kiyoshi, jeżeli masz zamiar nalegać, by głupia piguła zaczęła cię przygotowywać do pobierania krwi, to wstaję i wychodzę. - Hanamiya spojrzał na niego z mieszaniną politowania i złości jednocześnie. - Wejdziesz tam sam, skończ odstawiać cyrki.
- Zemdleję - ostrzegł go od razu, mając do niego żal, że był tak uparty. Aż miał ochotę celowo zemdleć, co by raz jeden Hanamiya miał nauczkę!
- To ich poproszę by mi cię podrzucili do domu jak się ockniesz - odparł niewzruszenie jego partner, a resztki nadziei zaczęły go opuszczać.
I w tym właśnie momencie drzwi się otworzyły, a młoda kobieta wyszła.
- Następny, proszę!
Rzucił Makoto błagalne spojrzenie, nie podnosząc się z miejsca.
- Makoto…
- Idź już tam, i zachowuj się jak dorosły – powiedział ze zniecierpliwieniem, maszcząc groźnie brwi, a Kiyoshi z przykrością stwierdził, że jednak ma najgorszego faceta pod słońcem. On by dla niego to zrobił! Wszedł by z nim i nawet za rękę trzymał! I nie ważne, że Hanamiya nie boi się zastrzyków.
Czując, że nogi ma jak z waty wstał i wszedł do gabinetu, starając się uśmiechnąć, gdy pielęgniarka uprzejmie poprosiła go o skierowanie i o to, by usiadł na fotelu. Kiyoshi właściwie na niego opadł, bo na sam widok tych wszystkich śmiercionośnych przedmiotów stracił czucie we wszystkich kończynach.
- No dobrze – kobieta podniosła się z krzesła, zakładając rękawiczki i podchodząc do niego – proszę pokazać ręce.
Żołądek prawie podjechał mu do gardła. To jest to, to jest właśnie ten moment, gdy człowiek słyszy te straszliwe słowa, że ma strasznie cienkie żyły. Był wręcz przekonany, że zaraz to usłyszy, a wtedy jak nic będzie po nim.
- Myślę, że lewa będzie dobra – zdecydowała, przesuwając palcem po zgięciu jego łokcia.
- Może być lewa, haha – zaśmiał się słabo, czując, że zaczyna mu się niebezpiecznie kręcić w głowie, a przed oczami pojawiają się latające mroczki, gdy przyglądał się, jak kobieta zakłada mu opaskę uciskową na ramię. Może powinien jej powiedzieć, że chyba jednak zemdleje.
- Wszystko w porządku? – spytała, a Kiyoshi podniósł na nią nieco nieprzytomne spojrzenie, czując dla odmiany bolesne ściskanie na widok strzykawki, którą trzymała. – Źle się pan czuje?
- Wszystko w porządku – odezwał się niepewnie, myśląc tylko o ty, że Hanamiya go zabije. – Wygląda pani groźnie z tą igłą, haha…
- Boi się pan pobierania? – spytała, przytykając mu dłoń do czoła, podczas gdy on sam miał wrażenie, jakby uciekały mu wszystkie kolory z twarzy.
- Nie, nie, wszystko dobrze, tylko jakoś mi tak…

Musiał przyznać, że gdy po pięciu minutach Kiyoshi nie wychodził z gabinetu, sam zaczął się stresować. Wiedział do czego ten kretyn był zdolny i o ile wciąż miał nadzieję, że ten żartował lub chociaż przesadzał, tak robił się coraz bardziej zniecierpliwiony.
Drgnął, gdy drzwi uchyliły się, a wyjrzała zza nich pielęgniarka, która z jednej strony wyglądała na zaniepokojoną, a z drugiej jakby walczyła właśnie z atakiem śmiechu.
- P-pan Hanamiya? - zapytała i odkaszlnęła, a mężczyzna poczuł, jak krew uderza mu do głowy, gdy jego policzki pokryły się nieznośną, upokarzającą czerwienią. - Pański... kolega zasłabł i prosi... - Kobieta wzięła głęboki wdech, ale niewiele jej to pomogło. - P-prosi żeby pan go jednak potrzymał za rękę.
Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem czuł się tak upokorzony, gdy gapił się na sufit, na okno, po ścianach i szafkach, wszędzie, po prostu wszędzie, byleby nie na tego debila, którego dłoń teraz ściskał i nie na pielęgniarkę, która wyglądała jakby nadal trzymała ją ta beztroska głupawka na widok dwóch rosłych facetów trzymających się za dłonie na pobieraniu krwi.

środa, 3 sierpnia 2016

Pasmo wspólnych niepowodzeń. [8/16]; KiyoHana



Cóż, trochę czasu minęło od poprzedniej części, za co przepraszamy czytelników! W ostatnim czasie byłyśmy w rozjazdach, albo w pracy, dodatkowo pochłonięte nową fazę i tak wyszło, że nam się KiyoHana trochę zakurzyła. Ale wracamy z kolejną częścią i postaramy się nie robić więcej takich luk :D Cieszymy się także, że pojawiły się nowe osoby, które czytają nasze wypociny, także witajcie i dziękujemy za wszystkie miłe słowa! <3

~~*~~


- Ale na pewno możesz tu zaparkować? - zapytał Kiyoshiego, marszcząc brwi i rozglądając się ze wstrętem. Wszędzie brudno, unoszący się kurz w żadnym razie nie zachęcał, by wychodzić auta. A to już było coś, bo z miejsc, w których chętnie się znajdował, auto Kiyoshiego, jego ukochana Helenka, było na końcu listy.
- Jasne! Zawsze tu parkuję! - rzucił zadowolony z siebie mężczyzna, uśmiechając się od ucha do ucha. - No, wysiadamy!
Hanamiya zacisnął zęby, ale odpiął swój pas i otworzył drzwi, wysiadając z auta. Powinien przewidzieć, co Kiyoshi rozumie przez "będzie fajnie" - to nigdy, przenigdy nie współgrało z jego pojęciem dobrej zabawy. A w dodatku Kiyoshi często zdawał się myśleć, że to, co cieszy jego, cieszyć będzie też Hanamiyę. Jakby po tak długim czasie nadal nie pojmował, że nie, zabawianie się z dzieciakami w uliczną koszykówkę nie jest super i nie, randki w kinie z popcornem też wcale nie są takie wspaniałe i na pewno nie, wyjście wspólnie na rynek warzywny już w ogóle nie jest genialnym pomysłem. Absolutnie i w żadnym razie.
Mimo tak prostych oczywistości, Kiyoshi posłał mu szeroki, idiotycznie szczęśliwy uśmiech, gdy tylko wyszli z jego samochodu. Hanamiya nie wiedział, jak się dał na to namówić, pewnie miał jakąś chwilową zaćmę umysłową, albo to może Kiyoshi zrobił się na tyle podstępny, że dopiero w połowie drogi powiedział mu, iż pod „wspólnymi zakupami” rozumie wypad na targ? Nie podejrzewałby go o takie wyrafinowanie, ale tak właściwie to kto wie, może ten bęcwał czegoś się w końcu nauczył?
- Jest tak piękny dzień, jakby wymarzony na zakupy – odezwał się dziarsko Kiyoshi, stając koło niego, zaraz też przechodząc na drugą stronę ulicy. Hanamiya przewrócił tylko oczami, podążając za nim i czując, że ten dzień wcale nie będzie dobry.
Kiyoshi był tym dziwnym typem człowieka, który uwielbiał przebywać w tłumie. W ogóle nie przeszkadzało mu to napierające stado ludzi, nie drażniły go wszędobylskie głosy, plotki, głupawe żarciki, przepychający się kupujący i handlarze podtykający ci swoje produkty wręcz pod nos, jakby w myśl zasady, że dotknięte, znaczy kupione.
Hanamiya nie zamierzał ich dotykać, bardziej rodziła się w nim myśl by je opluć, ale Kiyoshi był tak bezbrzeżnie szczęśliwy, że stłumił w ustach przekleństwo, uznając że te paręnaście minut na rynku wytrzyma. Nie żeby jakoś szczególnie zależało mu na szczęściu Kiyoshiego, nic z tych rzeczy, ale zdążył już zauważyć, że smutny i rozczarowany Kiyoshi z niewiadomych przyczyn jest nawet bardziej irytujący niż jego wiecznie wyszczerzona wersja.
Udał się więc za nim, parskając krótko, gdy ten chwycił jego dłoń, klucząc między alejkami. Nie był dzieckiem, nie zgubi się, ale on najwyraźniej tego nie pojmował.
- Czego potrzebujemy? - zagadnął go wesoło, na co Hanamiya wywrócił tylko oczami.
- Weź co chcesz, wszystko, co potrzebne kupimy koło domu.
- Nie! Właśnie po to tu jesteśmy, żeby kupić wszystko, co potrzebne! - rzucił Kiyoshi, patrząc na niego tak, jakby nie rozumiał jego braku entuzjazmu.
Czasami naprawdę nie pojmował tej prostej, wręcz plebeistycznej strony swojego partnera. Kiyoshi zdawał się nie pojmować tego, że zakupy można równie dobrze zrobić w supermarkecie, ba, nawet mogą przyjechać ci do domu. Ale nie, on musiał chodzić po jakiś brudnych, śmierdzących targowiskach i kupować jedzenie od ludzi, których ręce wyglądały, jakby nigdy nie widziały wody i mydła.
- Mogliśmy to zrobić w sklepie – odezwał się z niechęcią, krzywiąc się, gdy jakaś kobieta przepchała się koło niego.
- No ale tutaj wszystko jest świeże! – zaprotestował, ciągnąc go za sobą do najbliższego straganu. – I o wiele tańsze, i zdrowsze, i…
- Dobra, już skończ – przerwał mu, wyszarpując rękę z jego uścisku.
- No sam zobacz, nawet te pomidory są dużo bardziej czerwone niż te ze supermarketu!
Hanamiya spojrzał ciężko na pomidora trzymanego przez Kiyoshiego, a potem na samego mężczyznę i jego radosny, zachęcający wyraz twarzy.
- Nie widzę żadnej różnicy – odpowiedział, ale i tak niepotrzebnie, bo został dokumentnie zignorowany, gdy odezwała się sprzedawczyni, zachwalając ponad niebiosa swoje pomidory. Chciał już stąd iść. Było tu zbyt hałaśliwie i wręcz do obrzydzenia śmierdziało mlekiem i serem.
Nie to, żeby tłum go przerażał, ale nie czuł się komfortowo w tym ścisku. W dodatku było gorąco, stąd do zapachu sera i mleka można było jeszcze dorzucić zapach potu, od którego było mu po prostu niedobrze.
Najgorsze jednak było to, że ten idiota doskonale się bawił! Zagadywał kobiety za ladą, oglądał warzywa i owoce, rozmawiał, pytał, targował się i Hanamiya prawie zasłabł, gdy jedna z kobiet ukroiła kawałek jabłka, podając je Kiyoshiemu tymi paskudnymi, na pewno niemytymi rękoma, a ten idiota zjadł to bez wahania, jeszcze dziękując i mówiąc, że weźmie sześć sztuk.
To wszystko było ponad jego nerwy, więc w końcu zatrzymał się przy straganie z przyprawami, które jako jedyne wzbudziły jego zainteresowanie. Puścił Kiyoshiego dalej, niech idiota lata i targuje się z przekupami, on tu postoi i poczeka. Zajął się przeglądaniem mieszanek przypraw, soli z różnych stron świata i wszelkiego rodzaju ziół, bo co jak co, ale czasem stanie w kuchni sprawiało mu przyjemność. W większości wypadków była to raczej konieczność, bo Kiyoshi nie zawsze, a w zasadzie - prawie nigdy nie radził sobie z kuchenką.
Hanamiya sądził, że brakuje mu wyrafinowania, by jego przebywanie w kuchni nie stawało się katastrofą. Fakt, czasem coś mu wychodziło, ale jeżeli miał jakiś wybór, wolał  nie oddawać mu kuchni.
- Coś podać? – spytała uprzejmie (zbyt uprzejmie jak na standardy Hanamiyi) sprzedawczyni, uśmiechając się szeroko.
- Nie – burknął, nawet na nią nie patrząc, przeglądając dalej przyprawy. Niewiele go obchodziła reakcja kobiety, chociaż pewnie Kiyoshi miałby coś na ten temat do powiedzenia. On zawsze miał coś do powiedzenia na tematy, na które w ogóle nie powinien się wypowiadać.
Niemniej był to jakiś niewielki plus tego całego wypadu na targowisko, mógł pouzupełniać zapasy przypraw i kupić przy okazji kilka nowych, których w zwykłych supermarketach nie sposób dostać. Nie miał pojęcia w jakie rejony zawędrował Kiyoshi, ale mało go to obchodziło, wcale nie musiał mu towarzyszyć, niech głupek robi co chce.
- Tu jesteś! Wszędzie cię szukałem!
Podniósł wzrok na Kiyoshiego, zaraz spuszczając go w dół, na liczne siatki jakie ten taszczył. Kiedy on zdążył tyle tego nakupować?! I po co im to wszystko, na pewno tego nie przejedzą, kolejne pieniądze w błoto. Zacisnął jednak zęby, na powrót przyglądając się przyprawom.
- Znalazłeś coś? - Kiyoshi stanął obok niego, zaglądając mu ciekawie przez ramię. - O, to wygląda ciekawie!
- Nasiona guarany, tego ci nie potrzeba - mruknął, bo ostatnie czego potrzebował to jeszcze bardziej energiczny idiota w jego domu.
- Skoro tak mówisz. - Kiyoshi był tak promienny, że miał ochotę podeptać mu stopy.
- Wracamy? - rzucił, będąc niemal pewny, że to już koniec zakupów.
- Nie, nie, jeszcze parę rzeczy, chodź!
Hanamiya uniósł brew i nim zdążył zaprotestować, Kiyoshi ruszył przodem. Szlag by go wziął, czemu musiał się za nim włóczyć jak jakaś mała kaczuszka za swoją mamą?!
To było tak wkurzające, że miał szczerą ochotę po prostu odwrócić się i pójść sobie stąd, jednak Kiyoshi chyba naprawdę myślał, że to on, Hanamiya się zgubił, a nie na odwrót, bo nieustannie oglądał się za nim i poganiał go.
Po blisko pół godziny później i kilku siatkach więcej, Hanamiya miał szczerze dość tego miejsca, tych ludzi, tych paskudnych zapachów i chociaż nie był za robieniem publicznych scen to naprawdę rozważał to, by zacząć głośno krzyczeć ze złości. Teppei chyba w końcu zaskoczył, że ma coraz bardziej skwaszony humor, bo całe szczęście w końcu uznał, że ma już wszystko i właściwie mogą już wracać. Makoto chyba nigdy bardziej się nie cieszył i nawet przedzieranie się przez tłumy ludzi, jakby ci przyszli tutaj na jakieś cholerne zwiedzanie a nie na zakupy, nie było takie wkurzające.
Odetchnął w ulgą, gdy w końcu udało im się wyjść z targu i chociaż Kiyoshiemu rozradowana gęba się nie zamykała, to już wolał słuchać jego niż jeszcze raz zapuścić się w ten straganowy busz. I wszystko byłoby naprawdę dobrze, gdyby nie jedna rzecz…
- Mówiłeś, że można tutaj parkować – wycedził lodowato przez zęby, czując, jak wściekłość gorącem rozlewa mu się w klatce piersiowej.
- Ale… bo tak myślałem! Zawsze tutaj parkuję! – zaprotestował Kiyoshi przepraszającym tonem, który tylko podsycił jego złość i jedyną rzeczą, której teraz pragnął, to zamordowanie własnego partnera.
- W takim razie skąd się wzięła ta blokada na kole? – warknął, mocno zaciskając dłonie, które zaczynały mu drżeć od wstrzymywanej furii.
- Nie mam pojęcia! Makoto…
- Zamknij się, Kiyoshi – warknął na niego, a ten jakby zrobił się mniejszy, wpatrując się w niego z poczuciem winy. Zamorduje tego idiotę!
- Hanamiya, ja…
Bez słowa wyciągnął ręce z siatkami, które Kiyoshi po prostu od niego zabrał z miną co najmniej kopniętego szczeniaka, po czym obrócił się na pięcie, wbijając mocno ręce w kieszenie bluzy, bo aż go ręce świerzbiły, by mu przywalić.
- Ty za to płacisz – powiedział lodowato, nim po prostu odszedł, zostawiając tego cholernego idiotę i jego uziemioną Helenkę samych.