piątek, 7 sierpnia 2015

Wsi spokojna, wsi wesoła! [1/?]; JuHaku

Aya, jako że jutro wyjeżdżasz, odgrzebałyśmy napoczętego ficzka, co byś poczuła wakacyjny klimat! Z dedykacją dla Ciebie

~*~

Judal nie od dziś wiedział, że na Saluji nie można polegać. Że za cokolwiek ten się weźmie, musi to spierdolić. Czasami, w przypływach wielkiego miłosierdzia dla tego biednego dziecka, myślał sobie, co też ten by począł bez niego, bez Judala, bez swojej gwiazdy przewodniej, bez swojego, cholera jasna, życiowego przewodnika i hejtera w jednym.
Judal dźwigał bowiem nie lada brzemię. Nikt tak ciężko i tak wytrwale jak on nie musiał torpedować wszystkich idiotycznych pomysłów swojego, szlag, przyjaciela czy jak to się tam zwie. A Judal musiał robić to non stop, cały czas, bez przerwy, bez jego czuwania Saluja robił i wymyślał same głupoty, pakował ich wiecznie w jakieś gówno i tak właściwie to...
– Wieś?!
Jak okiem sięgnąć nigdzie nie było wieżowców, szybkich autostrad, ulic pełnych sklepów, pełnych... wszystkiego! Cywilizacji!
Hakuryuu, który stanął zaraz za nim, gdy wyszedł z pociągu, rozejrzał się po ubogiej stacji i... i tym wszystkim.
– Co się stało? Co? Blokujecie wyjście! – odezwał się wesoło Kouha. – Ooo... czy tam jest krowa?
Judal stłumił jęk wściekłości. Mówił, no mówił, że Saluja to cholerne dziecko we mgle! Ale żeby aż tak? Zacisnął dłonie w pięści i odetchnął głęboko. Spokój, nakazywał sobie spokój, już i tak lekarze podejrzewali u niego nadciśnienie, nie powinien się tak denerwować.
– Wyjadą po nas? – upewnił się, starając się, by jego głos nie zabrzmiał tak słabo, jak się czuł. Zwłaszcza że doszedł go zapach świeżego gnoju, który powodował odruchy wymiotne, więc tylko przycisnął rękę do twarzy, mrużąc powieki od rażącego słońca.
– Co? A, nie – Alibaba rozejrzał się dookoła z uśmiechem, przeciągając się na malutkiej stacyjce. – Ciotka dzwoniła, że właśnie urodził się cielak i nie mają teraz jak podjechać. Pójdziemy pieszo!
Pod Judalem niemal ugięły się nogi.
– Co... co się urodziło? – zapytał niewyraźnie, samemu rozglądając się dookoła, gdy sam znalazł się na malutkim peronie. Same pola. I kilka drzew przy drodze, która wyglądała jakby położono ją jeszcze za czasów wojny. Może i dobrze że nikt po nich nie wyjechał, jeszcze by mieli wypadek na tych dziurach w asfalcie.
– Cielaczek! Mała krówka! – oznajmił wesoło Alibaba, prowadząc ich w stronę przeciwną od drogi. – Pójdziemy lasem, będzie szybciej!
– Ale moje buty! – zaprotestował szybko Kouha, który również wyglądał na coraz bardziej przestraszonego miejscem, w którym się znaleźli. Jedynie Hakuryuu starał się robić dobrą minę do złej gry, gdy uśmiechał się niewyraźnie, popatrując na otoczenie.
– Ładne topole – odezwał się w końcu, wskazując jakieś drzewa, a Judal przejechał sobie ręką po twarzy. Gówno go obchodziły jakieś tam topole, chciał wracać do domu, do cywilizacji, tam, gdzie nie śmierdziało gnojówą! I gdzie nie rodziły się małe cielaki. Chciał wrócić do normalnego świata! Cholera. Wiedział. No wiedział, że jeżeli pozwoli temu blond głupkowi zaplanować cokolwiek, to ten doprowadzi do jakiejś zasranej katastrofy! No i mieli! Wieś!
Jak można było żyć na takim zadupiu, no jak? Jak ci ludzie radzili sobie bez stałego Internetu, zasięgu, idealnych autostrad, supermarketów, restauracji i... i tego wszystkiego, na co składało się cudowne, pachnące spalinami miasto? Nie przypuszczał,  że kiedyś zatęskni za zapachem miasta w godzinach szczytu, ale proszę państwa, zatęsknił! Gdzie jego spaliny, gdzie nagrzany beton i metal, czemu tu po prostu wali pieprzonym gównem?!
– Wiedziałeś? – Zerknął na Hakuryuu, który poprawiał na ramieniu sportową torbę,  gapiąc się wyjątkowo spokojnie na Alibabę i Kouhę, którzy kilka kroków dalej dzielili się bagażami.
– Nie – burknął, patrząc na własną torbę. Szlag. I jeszcze miał to dźwigać? Nie było tu nawet cholernej taksówki? Wolał nawet nie pytać.
– Cóż, to będą interesujące wakacje – stwierdził Hakuryuu, nieco zbyt raźnie jak dla Judala, który miał ochotę krzyczeć ze zgrozy. Pierwsze wakacje z Hakuryuu i co? Co kurwa?! Gówno! I do dosłownie! Miał ochotę westchnąć głośno z irytacją, ale przy takim smrodzie naprawdę miał przed tym opory.
Zacisnął zęby i poszedł za tym idiotą, który radośnie mówił do Kouhy, że małe cielaki są takie super, że będą mogli zobaczyć, ale lepiej takiego malutkiego nie głaskać. Tamten z kolei przysłuchiwał się temu wszystkiemu z dość pogodną miną, kiwając głową i czasem zadając głupkowate pytania. Judalowi aż rzygać się chciało od tej ich sielanki.
A potem niemal się roześmiał, czy zaczął się las, korzenie, kamienie i cała reszta leśnego badziewia, które tak niemiłosiernie wkurzało, włażąc w buty i utrudniając wędrówkę. Saluja jeszcze w trampkach sobie radził, ale gdy patrzył na Kouhę w sandałach, który ciągnął za sobą walizkę na kółkach, to miał ochotę klaskać ze szczęścia. Nie żeby darzył chłopaka nienawiścią, ale nic tak nie podnosiło na duchu, jak widok cudzego nieszczęścia.
– Daleko jeszcze? – zamarudził już pogodniejszym tonem, co jakiś czas popatrując na Hakuryuu. Tamten jednak nie zwracał na niego większej uwagi, zajęty oglądaniem drzew i krzewów. Tak jakby było tutaj co oglądać! Judal mógł się założyć, że identyczne rosły u niego pod blokiem. No dobra, może nie identyczne, ale też były zielone, tak? Więc co za różnica!
– Jeszcze kawałek! – poinformował go Saluja i co z tego, że to samo mówił jakiś czas temu. Ten kawałek musiał być spory. I to fest spory. Za spory jak na standardy Judala i jego skórzane buty, które zdążyły już zmienić gdzieniegdzie kolor od błota. Ale błoto jest super, jest ekstra, o wiele lepsze niż krowie łajno, nic tylko skakać z radości!
Zerknął znowu na Hakuryuu, który szedł przed siebie i chyba nawet uśmiechał się pod nosem. Nie przeszkadzało mu to? Ten cholery las, ten zapach gnoju i ogólnie... brak cywilizacji? Cóż, skoro mu nie przeszkadzało aż tak, że nie wrócił się pociągiem do domu, to może nie będzie tak źle? Jakoś to przetrwają? Judal chciałby, żeby to przetrwali, żeby po tym całym wsiurskim epizodzie mogli pojechać na porządne wakacje, gdzie spędziliby ze sobą czas. Miał ochotę prychać i fukać na siebie, ale istotne stało się, żeby Hakuryuu czuł się... dobrze. Dlatego nie komentował otwarcie tego, co ich otacza, nie zabił jeszcze Saluji, nie klął zbyt obelżywie, gdy dłuższy czas szli pod tak stromą górę, że aż chciał wypluć płuca i nawet nie odzywał się tylko milczał wyniośle, gdy Saluja opowiadał jak bardzo Hakuryuu nie zna jeszcze paskudnego charakteru Judala. No i co, i co, że nie znał?
Haku uśmiechał się do niego wtedy, jakby był naprawdę tym wszystkim ubawiony, chociaż Judalowi wcale nie było do śmiechu. Bo jego charakter był paskudny. A Hakuryuu był jednym z nielicznych facetów, z którym spotykał się... hm, dłużej. No dobra, spotykał to może trochę za dużo powiedziane – czasem szli gdzieś razem na obiad czy na piwo, ale nic więcej. Hakuryuu nigdy nie wyglądał na specjalnie zainteresowanego, za to dużo opowiadał o książkach, o podróżach, jakie zdarzało mu się odbyć czy o innych rzeczach, o których Judal nie miał zielonego pojęcia, ale chętnie słuchał. Nie żeby go to jakoś specjalnie interesowało, ale lubił jak Hakuryuu opowiadał, jak wyrażał się o czymś z pasją, z tym delikatnym uśmiechem na ustach. Zawsze myślał w takich momentach, że może mogli być dla siebie kimś więcej niż tylko zwykli kumple? Nie chodziło mu o miłość, zakochiwanie się było dla lasek z gima, ale świadomość, że się z kimś spotyka i to tak bardziej oficjalnie, byłaby po prostu miła. A gdyby mieli się nie spotykać i skończyłoby się na niezobowiązującym seksie – Judal też by nie narzekał.
Odetchnął z ulgą, gdy las zaczął się przerzedzać, bo nawet Kouha stracił humor i zaczął narzekać na obcierające go buty.
– Już zaraz będzie widać dom! – odezwał się dziarsko Alibaba, poprawiając torbę na ramieniu i patrząc na nich z uśmiechem. Kouha skomentował to tylko bolesnym, pełnym udręki westchnieniem, Hakuryuu tylko kiwnął głową, a Judal… Judal miał już tego serdecznie dosyć, chciał już paść na łóżko i leżeć aż do jutra. I żeby jeszcze go ktoś przy tym karmił, a byłoby idealnie.
Jednak nic go nie przygotowało na widok gospodarstwa. Okej, sam dom jak dom, ale za nim…
– To stodoła? – zapytał niepewnie, wskazując na ogromny, drewniany budynek. Serio? No dobrze, byli na wsi, ale i tak nie spodziewał się, że będzie tu stodoła. Zwłaszcza że za nią były kolejne budynki. Jeżeli się okaże, że mieszkają tam zwierzęta, jakieś krowy czy świnie albo co gorsza kury, to on chce do domu.
– Tak, tam będziemy spać – odpowiedział mu Alibaba, na co pod Judalem niemal się ugięły nogi.
– Jak to tam będziemy spać? – zdołał z siebie wydusić. Jak to będą spać w stodole?! Od kiedy? Kto tak powiedział? Kto się na to zgodził?!
– Ciocia dzwoniła, że mają niespodziewanych gości i przez kilka dni przenocujemy na sianie – wyjaśnił Alibaba, zerkając przez ramię i zaraz uciekając wzrokiem, gdy dojrzał minę Judala. – To tylko kilka dni, hahaha! Damy radę! – zaśmiał się nerwowo.
– Trzeba było nam powiedzieć – odezwał się Hakuryuu i Judal spojrzał na niego z nadzieją,  że może on wyłoży Saluji to, od czego powstrzymywał się on sam. Jego nadzieje były jednak złudne, bo Haku nie wyglądał na szczególnie złego czy zdruzgotanego. – Wzięlibyśmy namioty i twoja ciocia nie musiałaby się nami kłopotać.
– Nie, nie, w porządku, powiedziałem jej, że damy sobie radę, zresztą ona sama dowiedziała się dopiero dzisiaj.
– To może poszukamy jakiegoś hotelu? – zaproponował Kouha. – Żeby nie robić kłopotu cioci.
– Wątpię,  żeby tu był jakiś hotel w pobliżu. – Hakuryuu brzmiał na rozbawionego, lecz Judalowi wcale nie było do śmiechu. Nie chciał spać na kłującym, śmierdzącym sianie, a do tego chyba słyszał z oddali piejącego koguta... Kto to widział żeby drób chodził samopas pod nogami. Szlag, a może nie jest jeszcze za późno, żeby mógł wrócić do domu?
– Wyglądasz jakbyś zjadł cos nieświeżego. – Hakuryuu trącił go łokciem.
– To nie to, ale rzygać chce się tak samo – mruknął, zaciskając zęby.
A potem chwycił się go rozpaczliwie, gdy poślizgnął się na czymś na drodze i świat zawirował mu przed oczami.


– Judal…
– Zamknij ryj, nie chcę tego słuchać.
Judal stał boso, wyjątkowo wkurwiony, tuż przed kamiennym zbiornikiem z deszczówką, opłukując swoje uwalone gównem buty. Gównem, dosłownie. Jakimś końskim łajnem, na którym poślizgnął się po drodze. Zajebiście kurwa. Idealnie. Jego cudowne, wspaniałe buty zaznały wiejskości, tego zasranego folkloru. Wsi spokojna, wsi wesoła, dobry, kurwa, żart.
Rzucił mordercze spojrzenie temu blond kretynowi, do którego chyba zaczęło w końcu docierać, że Judal nie jest ubawiony ich wakacjami. Ani trochę. Siedział skruszony na kamiennych schodkach, wyłamując sobie nerwowo palce i najwyraźniej próbując coś powiedzieć. Ale nie, Judal nie chciał go słuchać, nie miał sił na jego durnowate tłumaczenia, że ten idiota chciał dobrze czy coś. Nie, obrazi się i już nigdy, przenigdy nie pozwoli się do siebie odezwać. Zniesie to z pełną wyniosłości dumą, a Saluja niech cierpi w milczeniu.
– Całkiem tu sympatycznie – uznał Kouha, siedząc pod parasolem przy drewnianym stole i rozglądając się wokoło. Judal spojrzał na niego jak na totalnego idiotę i warknął, gdy coś mu zabrzęczało koło ucha. Jasne. Sympatycznie. O ile ktoś lubił zapach świeżego gówna, kury srające na podwórku i pełno much... Szlag, a może wróci do domu? A oni niech cierpią.
– Hahaha, zabawny z ciebie młodzieniec!
Ciotka Saluji, właściwie to starsza babcia już, wyszła z domu z tacą pełna szklanek, a za nią Hakuryuu – również z tacą – z tym że pełną jedzenia. No i co on taki ucieszony, no co? Na stare babcie leciał? Je potrafił podrywać? Rzucił mu wkurzone spojrzenie, kończąc myć swoje buty, rozglądając się jednocześnie za jakimś miejscem, gdzie mogłyby w spokoju wyschnąć. Nie chciał, by zostały zjedzone przez krowę czy coś podobnego, kto wie, co jeszcze się tu kręci.
Zerknął w stronę stołu, na którym wylądowały jakieś kotlety, sałatki i całe mnóstwo ziemniaków z koperkiem. Zajebiście kurwa, nienawidził koperku. I do tego wszystkiego dzbanek z mlekiem. Kto pił mleko do obiadu?! Okazało się, że Saluja, gdy zaraz nalał sobie pełną szklankę, a na widok konsystencji napoju Judal dostał mdłości.
– Ono skisło? – wymamrotał, siadając obok Kouhy, który popatrzył na niego z przerażeniem, zaraz wbijając wzrok w dzbanek. Skisłe mleko, no serio?
– Oszalałeś? – Alibaba spojrzał na niego z dezaprobatą. – To zsiadłe mleko!
– Czyli skisło! – powiedział Judal, na co starowinka zareagowała głośnym śmiechem.
– Widzę, chłopcze, że znasz się na tym. – Poklepała go po głowie jakby... jakby byli jakimiś znajomymi! A to tylko ciotka Saluji!
– Nie znoszę mleka – burknął, zastanawiając się, co może zjeść, bo mimo wszystko był cholernie głodny po tej całej podróży i męczarni przez las. Może kotlet? On wyglądał całkiem normalnie.
– To może zrobię ci herbaty? – Uśmiechnęła się do niego w taki spokojny, radosny sposób, że Judal aż poczuł się niewygodnie. No co, co, nie jego wina, że wieś była... wsiurska!
– Już mu zrobiłem – odezwał się Hakuryuu, wychodząc z domu z parującym kubkiem herbaty. Uśmiechał się przy tym z takim rozbawieniem, że najchętniej to kazałby mu się wypchać tą herbatą.
– Dam sobie radę – prychnął, nakładając na talerz kotleta.
– Wypiłbyś mleko? – Haku parsknął śmiechem, siadając koło niego i stawiając herbatę na stoliku. – To może wolisz herbatę z mlekiem?
– Nie! – Postawił kubek po drugiej stronie, z dala od tego cholernego mleka, skoro już mu ją zrobił, mimo że wcale nie musiał. A jednak zrobił, nawet go nie pytając. Mógł to uznać za jakiś znak? Spojrzał na niego, jednak Hakuryuu już zajęty był rozmową z Alibabą. Może to było tylko takie o, miły gest od kumpla? Zagapił się na herbatę. Skąd on w ogóle wiedział, że nienawidzi mleka? Pamiętał o takich duperelach? Zmarszczył brwi, nakładając sobie ziemniaki, widelcem ściągając z nich koperek. Przeklęta zielenina. Na sałatkę nawet nie spojrzał, nie będzie jeść warzyw, nie ma mowy!
Jednak ciężko mu było podtrzymać apetyt, gdy miał świadomość, że parę metrów dalej są krowy, świnie i cała reszta tego ustrojstwa. Jak ci ludzie mogli tu żyć?! Co więcej, ciotka Saluji wcale nie wyglądała, jakby jej apetyt nie dopisywał! Dało się wytrzymać w takich warunkach?
– Mizernie wyglądasz, słonko, potrzeba ci witaminek! – odezwała się starsza kobieta, przysuwając w jego stronę miskę z sałatką, na którą spojrzał ze zgrozą. O nie, co to to nie, warzyw jeść nie będzie!
– Dziękuję, najadłem się w pociągu – skłamał gładko, nie chcąc robić kobiecie przykrości. Widział, że Saluja już otwiera usta, by powiedzieć coś głupiego, więc kopnął go dyskretnie pod stołem, na co Hakuryuu parsknął cicho śmiechem. I czego się śmiał, no czego? Zaraz sam mu nałoży tych przeklętych warzyw! – Ale kolega tutaj jest głodny – kiwnął głową na Hakuryuu – przez chorobę lokomocyjną nic nie jadł cały dzień.
Uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją, gdy ciotka Alibaby zaczęła matkować Haku i nałożyła mu cały talerz jedzenia. I dobrze mu tak! Posłał mu nawet kpiący uśmiech, gdy ten na niego spojrzał ponad ramieniem kobiety. Nie wyglądał na złego, ale Judal i tak czuł satysfakcję. Zawsze mu było lepiej, gdy ktoś miał gorzej od niego albo mógł się odwdzięczyć złośliwością.
Gdy skończyli jeść, przyszła reszta gości, jakaś dalsza rodzina Saluji, których imion nawet nie zapamiętał. Mieli nie zabawić długo, kilka dni i wrócić do domu. Judal nawet nie myślał o tym, że przyjedzie mu spać na sianie i nawet chciał udusić gołymi rękami Kouhę i Haku, gdy zapewniali, że to absolutnie żaden problem, że będą spać w stodole. No chyba kuźwa dla nich. On będzie musiał spać na jakimś śmierdzącym gównie, żeby jakieś krzyczące bachory mogły się wylegiwać w łóżku! Krowy, łajno i bachory. Czy ktoś tu robił mu na złość?
Bogu dzięki dostali jednak dostęp do łazienki. Chociaż to było normalne, bo po tych wszystkich rewelacjach obawiał się, że może zastać jakiś wychodek czy coś w tym stylu. Dobra, może nie będzie aż tak źle, powtarzał sobie w duchu. Przywyknie. Zrobi to. Zrobi to dla wspólnych wakacji z Hakuryuu. I udusi Saluję gołymi rękami. Zdecydowanie.
A potem… potem prawie zemdlał, gdy ten idiota zaprowadził ich do obory. I to nie ze smrodu, chociaż fakt, był paskudny. Aż przykucnął, patrząc szeroko otwartymi oczami na młode, nieporadne zwierzę z lśniącą, wciąż wilgotną sierścią, które próbowało wstać na miękkich nóżkach.
– To jest… – zaczął słabym głosem, podnosząc wzrok na Saluję.
– Cielaczek – wyszeptał tamten, uśmiechając się szeroko. – Uroczy, prawda?
Judal nie był do końca pewien, czy taki uroczy, ale fakt, nie był też paskudny. Był taki… taki bezbronny, uznał, przyglądając się powyginanym nóżkom. Więc to tak wyglądał mały cielak. Mała krowa. Zdecydowanie wolał tę mniejszą wersję, bo dorosły osobnik, stojący nieopodal, nadal go przerażał. Zwłaszcza gdy zezował na niego wielkim, paskudnym okiem. Jak można w ogóle podejść do takiego wielkiego krówska?
– I on się dopiero urodził? – spytał Kouha, przypominając zdumione małe dziecko, które pierwszy raz coś zobaczyło. I to pewnie prawda, bo Kouha, tak jak on, był typowym mieszczuchem, który nigdy nie był na żadnej wsi.
– Kilka godzin temu – wyjaśnił z szerokim uśmiechem, wyglądając jak typowy wieśniak, cieszący się ze swojego gospodarstwa. No rany.
– I on już chodzi?! – Spojrzał z niedowierzaniem na Saluję.
– No tak? – Uniósł zdumiony brwi.
– Zwierzęta zaraz wstają, nawet ja to wiem – prychnął Judal i aż podskoczył w miejscu, a serce prawie mu stanęło, gdy obok coś zaryło w drewnianą ściankę. – Co tam jest? – wydyszał, wstając pospiesznie.
– To są chyba małe prosiaki – odezwał się Hakuryuu, zaglądając do chlewka. – I najwyraźniej spodobał im się twój głos. – Uśmiechnął się szeroko do Judala.
Patrzył na niego, jakby spadł z księżyca, po czym sam zerknął za ściankę.
– To naprawdę małe świnie – odezwał się słabym głosem, cofając się pospiesznie.
– No przecież to właśnie powiedziałem! – Hakuryuu uśmiechał się od ucha do ucha, przyglądając się tym małym, niedorzecznym stworom, które pokwikiwały głośno. – Patrz, lubią cię!
– Chyba ciebie – parsknął obrażony, patrząc na niego z wyrzutem, jednocześnie zduszając w sobie przekleństwo.
Jego wakacje z Hakuryuu, mogło być pięknie, jakieś jezioro, plaża, seks na piasku i te sprawy, a tu... chlew. I kij z tym, że Hakuryuu bardziej był urzeczony świniakami niż jego osobą! A niech się zachwycają jakimiś brudnymi zwierzakami, ich sprawa, Judal wcale nie musiał tego robić. Tłumiąc warknięcie wyszedł z tego śmierdzącego świeżą gnojówką miejsca i aż się wzdrygnął, gdy kury z gdakaniem uciekły spod jego stóp.  No szlag, drób na nogach. No bez jaj, żeby obiad chodził sobie od tak po podwórku. Tak właściwie nagła wizja zjedzenia kurczaka wywołała w Judalu dziwne mdłości i niesmak. Czyżby przez tę cholerną wieś miał znienawidzić dobre, zdrowe mięso? Jeszcze tego brakowało!
Wcisnął dłonie w kieszenie spodni, rozglądając się wokoło. Wszędzie łaziły kury, dziobiąc w ziemi i cholera, były nawet małe żółciutkie kaczki, biegnące za swoją matką. Czy jest tu jeszcze jakiś obiad przed wstępną obróbką?!
Aż się skrzywił, gdy przez podwórko z krzykiem przeleciały dzieci, a za nimi dwa szczekające psy, niemal taranując te wszystkie wielkie, brzydkie, upasione kury.
– Dramat, cholery dramat – wymamrotał pod nosem, mając ochotę usiąść, lecz miał spore obawy, czy przez przypadek nie siądzie na jakiejś paskudnej niespodziance. To było ostatnie, czego chciał.
– Co jest takim dramatem? – spytał pogodnie Hakuryuu, który nagle znalazł się obok niego.
– Całe to miejsce to jakieś jedno wielkie nieporozumienie – warknął, odganiając latające wokół niego muchy. – Wracam do domu!
– Szkoda – westchnął tamten, więc Judal zerknął na niego. Chłopak wcale nie wyglądał, jakby specjalnie nad tym rozpaczał, wcale a wcale! – Nie sądziłem, że te wakacje będą takie krótkie – dodał, a Judal zapragnął kląć i wyzywać wszystko wokół niego. Dlaczego poczuł się winny, dlaczego poczuł się źle?! To Saluja powinien cierpieć! Saluja, nie on!
I już miał to powiedzieć, już miał to warknąć, kiedy Hakuryuu niespodziewanie wyciągnął rękę, wskazując na coś palcem. Judal podążył za nim wzrokiem i zmrużył oczy na widok klatek.
A w klatkach...


– Chyba mamy go z głowy na jakiś czas? – zapytał pogodnie Kouha jakiś kwadrans później, patrząc jak Judal karmi młode króliki talarkami z marchewki, marszcząc zabawnie nos, jak gdyby udawał swoich nowych, uszatych przyjaciół.
– Na to wygląda – mruknął z rozbawieniem Hakuryuu, przysłuchując się, jak Judal syczy cicho przy ugryzionym palcu, po czym puszcza w stronę zwierzaków wiązankę iście obelżywą, ale powiedzianą tak łagodnym tonem, że aż parsknął cicho śmiechem.
– Zawsze mówiłem,  że on tylko udaje takiego groźnego – zachichotał ucieszony Kouha. – I proszę, wystarczą małe króliczki i nie ma Judala, hahaha!
– I całe szczęście – odezwał się Alibaba – miałem wrażenie, że na serio mnie zabije.
– Mogłeś mu powiedzieć. Nam zresztą też. – Haku uniósł z lekką kpiną brew.
– Gdybym mu powiedział w życiu by się nie zgodził! – prychnął.
– Znając Judala to pewnie tak – parsknął Kouha, kucając i przyglądając się drepczącym kaczuszkom.
– A tu jest naprawdę fajnie! – zapewnił entuzjastycznie Saluja. – Cały czas jest coś do roboty, niedaleko płynie rzeka i można się tam kąpać, w lesie rosną grzyby, a wieczorami można palić ogniska, zobaczycie, że będzie fajnie!
– O ile nikt mi nie każe karmić tych prosiaków, to jak dla mnie może być! – Kouha uśmiechnął się promiennie do Alibaby. – Czy te kaczki można brać do ręki?
– Chyba tak – powiedział, patrząc z uśmiechem, jak chłopak podnosi z ziemi malutką kaczuszkę. Ta zakwakała cichutko, popatrując na niego paciorkowatymi oczami i Kouha zachichotał cicho, gładząc ją po łebku.
– Jest urocza – powiedział z czułością, mrużąc oczy. – Nazwę ją Azor!
– Ale to imię dla psa – zaprotestował słabo Hakuryuu, jednak Kouha pokręcił głową z miną znawcy.
– Nie, nie, nie – powiedział rzeczowym tonem. – W każdym gospodarstwie musi być Azor. Azor! Azorek! – Kaczuszka zakwakała cicho. – Widzisz, reaguje! – zawołał ucieszony, by zaraz skrzywić się z odrazą. – Aaaaa! Narobiła mi na rękę! Zły Azor! Zły! Gdzie ja mogę to umyć?! – Wymachiwał rozpaczliwie ręką brudną od kaczych odchodów. – Jak mogłeś mi to zrobić?!
– Azor się zestresował! – zawołał za nim Hakuryuu, dusząc się ze śmiechu, gdy śmiejący się w głos Alibaba odprowadzał Kouhę do beczki z deszczówką.
Hakuryuu pokręcił głową. Ten Alibaba to miał pomysły. Zabierać ich na wieś. Takich totalnych mieszczuchów. Przecież było jasne, że to będzie dla nich mały szok. Sam właściwie nie narzekał, często wybierał się gdzieś z namiotem albo na wędrówki po górach, ale tak właściwie na samej wsi nigdy nie był. Tak jak koledzy, był dzieckiem miasta. Ale jak dla niego mogło być tutaj całkiem sympatycznie, no i ciotka Alibaby była pogodną kobietą, która właściwie sama zarządzała całą tą gospodarką. Wytrwała kobiecina.
Wsunął dłonie do kieszeni spodni i podążył przez podwórko do klatek z królikami, przy których w dalszym ciągu trzymał wartę Judal.
– No i co mu kradniesz żarcie, złodzieju, no co – burczał, wciskając przez kratki klatki kawałki marchewki. – Jak będziesz tyle żarł, to cię zamkną w tym śmierdzącym chlewie z prosiakami.
Przyglądał się mu dłuższą chwilę, nie kryjąc uśmiechu, po czym kucnął obok niego, samemu zaglądając do klatek.
– Lubisz króliki? – odezwał się, popatrując jak jeden, cały czarny, próbuje podkraść marchewkę łaciatemu.
– Kto tak powiedział? – rzucił obronnie tamten, patrząc na niego uważnie, jakby spodziewając się ataku.
– Nikt, pytam czy lubisz – odparł ze śmiechem, przyglądając się, jak Judal marszczy brwi.
– Nieszczególnie – odezwał się w końcu, podnosząc się z ziemi, na której przysiadł, i otrzepując spodnie. Hakuryuu niemal żałował, że tak go spłoszył. Zdawał sobie sprawę, że Judal był nieszczególnie w okazywaniu jakichkolwiek uczuć poza zirytowaniem, a tak rozczulająca scena, jak brunet mówiący do tych puchatych stworzeń, była rzadkością.
– Są całkiem sympatyczne – stwierdził, zerkając na wyższą klatkę. – O, mają małe. Te już w ogóle są rozczulające – parsknął, wsuwając palce między kratkę i głaszcząc tego, który był najwyraźniej najbardziej ciekawski.
– Nie widzę w nich nic rozczulającego – prychnął Judal, otwierając drzwiczki klatki i wrzucił do środka resztę marchewki, która jeszcze mu została.
– Wiem, urzekły cię te prosiaki. – Uśmiechnął się szeroko, na co Judal posłał mu ciężkie spojrzenie.
– No chyba cię pogrzało.
– Nie bądź taki skwaszony, przecież tu jest całkiem w porządku. – Trącił go łokciem.
– Taa, jasne, jak lubisz zapachy gówna i ten cały zwierzyniec biegający po podwórku to na pewno. – Uśmiechnął się cierpko, patrząc na niego, jak na głupka.
– Przynajmniej za daleko ci nie ucieknie, jakbyś chciał zapolować.
– Jak zapolować? – Judal spojrzał na niego jak na heretyka. – Przecież to są żywe stworzenia, a nie jedzenie do upolowania!
– Judal… – zaczął niepewnie Hakuryuu, patrząc na niego, mrugając raz po raz. – Przecież te zwierzęta idą na ubój. Na kotlety.
– Nie wszystkie – zaprotestował chłopak, zaciskając zęby i obracając się w stronę klatek.
– No… twoje króliki też – powiedział cicho, na co Judal spojrzał na niego krótko, by zaraz wyminąć go bez słowa. Obraził się czy co? Przecież to nie była wina Hakuryuu, nie on je przecież zabijał! Ale fakt, króliki były hodowlane i nawet się nie łudził, że są tutaj trzymane z innego powodu niż zrobienie z nich świątecznego pasztetu.
A Judal nie chciał wierzyć. Absolutnie nie. To miejsce było… podłe. Jak to króliki do zjedzenia? Jak to na ubój?! Hakuryuu to idiota, musiał to przyznać ze smutkiem, o czym wieczorem opowiedział swoim nowym przyjaciołom, przed klatką których przysiadł. Idiota i nieczuły drań. Niczego nie rozumiał. Kompletnie niczego! Zresztą kto by chciał zabijać takie małe króliki, no kto?
Gdzieś na tyłach świadomości jakiś głos mówił mu, że przecież Haku ma rację, że tu jest wieś, a na wsi trzeba coś jeść, prócz ziemniaków i kalarepy. Nie zmieniało to jednak obrzydliwości i okrutności tego wszystkiego.
–  Ominęła cię kolacja.
Judal lekko zesztywniał na dźwięk głosu Hakuryuu, ale nie zareagował, uważając to za kompletnie zbędne i poniżej swojej godności.
–  Nie lubię sera – odezwał się ostatecznie, zaciskając mocno usta. I po co się odzywał, no po co?
–  Wiem –  odezwał się Haku lekko rozbawionym tonem, jakby dawał do zrozumienia, że mówił o jakiejś oczywistości. I skąd niby wie, no skąd? Cholerny Ren, mógłby już sobie pójść i dać mu spokój. –  Przyniosłem ci coś innego – wyjaśnił, stając przy nim.
Judal aż drgnął i nie powstrzymał się, zerkając na Hakuryuu. Ten uśmiechał się lekko, z małym talerzem pełnym kanapek w dłoni. Kanapek z warzywami. Żadnego sera. Przecież nienawidził warzyw! Hakuryuu wiedział, że nienawidzi sera i mleka, a to tej paskudnej zieleninie nie miał pojęcia?
–  Nie lubię...
– Coś musisz jeść – przerwał mu stanowczo Hakuryuu, wciskając mu w dłoń kanapkę, jak małemu dziecku. – Nie każę ci jeść mięsa, ale w takim razie musisz jeść warzywa.
–  A ty co, matka moja? – prychnął, zdejmując z chleba kawałek pomidora i wsuwając go między kraty. Króliki chętnie pochwyciły jedzenie, poruszając noskami, więc Judal uśmiechnął się mimowolnie. Nie wyobrażał sobie, że ktoś mógłby je zabijać i stawiać na stole.
–  Jak nie będziesz jadł, to ci nie kupię królika na urodziny, skoro nawet siebie nie umiesz karmić – parsknął, kucając i zaglądając do najniższej klatki, gdzie króliki zaraz stłoczyły się przy kratce, niuchając ciekawsko.
Judala tak zatkało z oburzenia, że aż nie wiedział co ma powiedzieć. Ten... ten cholerny Hakuryuu!
–  Nie traktuj mnie jak dziecka – warknął, mając szczerą ochotę po prostu kopnąć go w te zasraną dupę. – Umiem o siebie dbać, a tobie nic do tego. I na cholerę mi jakiś śmierdzący futrzak?! Ale jak chcesz, mogę ci kupić takiego brzydkiego prosiaka. Skoro tak ci się spodobały, będziesz go sobie wyprowadzał na smyczy. – Uśmiechnął się kpiąco, a Hakuryuu zerknął w górę, patrząc na niego z tym cholernym rozbawieniem.
–  Jedz, Judal. –  Podał mu talerz, samemu biorąc jedną kanapkę, z której ściągnął ogórka i podał przez kratkę królikom.
Judal spojrzał na talerz i przebiegło mu przez myśl, czy to Hakuryuu je zrobił czy może ciotka Saluji? I tak właściwie to jakie to miało znaczenie? Najchętniej cisnął by nimi w głowę chłopaka, jednak powstrzymał się, bo tak po prawdzie był już trochę głodny.
Sięgnął więc tylko po kanapkę, na której było najmniej warzyw i ugryzł ją w obrażonym milczeniu. Tamten uśmiechnął się na ten widok, samemu żując kromkę i spoglądając co jakiś czas w stronę aksamitnych stworzeń.
–  Nazwałeś je jakoś? –  odezwał się, na co Judal prychnął głośno.
–  Co ja, pięć lat mam? – parsknął zirytowany, że ten cały czas traktuje go jak szczeniaka.
– Kouha swoją kaczkę nazwał! – poinformował go Hakuryuu, a na widok uniesionych brwi bruneta dodał. – Znaczy wiesz, to on twierdzi, że Azor jest jego.
–  Azor – powtórzył za nim, mając szczerą ochotę uderzyć się dłonią w czoło. Co za kretyn, serio. Miał nadzieję, że jego... znaczy te króliki ominie wątpliwa przyjemność chrztu. Judal nie łudził się nawet, że dostałyby jakieś normalne imiona.
Sięgnął po drugą kanapkę, na co tamten tylko uśmiechnął się lekko, ale nie skomentował. I dobrze, bo już mu przechodziła ochota, by targać go za kudły, zwłaszcza że Hakuryuu podniósł się z ziemi i spojrzał na niego tak... tak dziwnie.
–  Co? – warknął, marszcząc brwi, na co Hakuryuu tylko pokręcił głową, wyciągając rękę. Judal mógłby przysiąc, że na moment zapomniał jak się oddycha, gdy ten delikatnie potarł kciukiem kącik jego ust i pogłaskał policzek. Patrzył na niego jak zahipnotyzowany, szeroko otwartymi oczami, nic z tego nie rozumiejąc. Tamten chyba pojął, jak nieodpowiedni był ten gest, bo zaraz zabrał dłoń, uśmiechając się niepewnie.
– Cały jesteś utytłany masłem, powycieraj się – oznajmił, a Judal zaklął cicho, odwracając głowę i uznając że nie, jednak nadal ma ochotę ciągnąć go za włosy.
Bo ten Hakuryuu to był jednak dziwny gość. A Judal był zły sam na siebie, że tak dziwnie reaguje na zwykle gesty, jak jakaś głupia panienka. Też coś. Był dorosłym facetem, nie dla niego były takie idiotyczne zabawy, a Hakuryuu też był przecież dorosły! Dlatego olał te wszystkie podchody. Gdyby cokolwiek od siebie chcieli, to by sobie po prostu powiedzieli. I tyle. Koniec pieśni.
Mimo wszelkich najgorszych przesłanek, Judal żył w złudnej nadziei, że to całe gadanie o spaniu w stodole okaże się po prostu głupim żartem. Ku jego przerażeniu nikt się z tego nie śmiał, a naprawdę mieli spać na jakimś śmierdzącym sianie, w śmierdzącej stodole, z cholera wie jakimi zwierzakami tam mieszkającymi. Nikt mu nie wmówi, że nie ma tam myszy ani robali, nikt! Niestety żaden z jego kolegów nie podzielał jego niechęci, nawet więcej, podchodzili do tego z takim entuzjazmem, jak dzieci czekające na przygodę. Co w tym było takiego fajnego, że czwórka dorosłych facetów będzie spała w stodole?!
Ciężkim wzrokiem patrzył na Kouhę, który z pościelą pod pachą, świergocząc radośnie do Alibaby, wspinał się po drabinie, by przygotować sobie posłanie. No szlag. Idioci, po prostu idioci, uznał, gdy obaj uśmiechali się radośnie, a Alibaba usypywał sobie sianko pod plecami. Paranoja. Może jednak uda się do domu i powie, że może spać w wannie czy coś, wszędzie byleby nie w tym siedlisku choroby i obrzydlistwa.
–  Judal – Hakuryuu spojrzał na niego z lekkim rozbawieniem, samemu szykując sobie posłanie. – Zamierzasz nie spać całą noc?
–  Dokładnie tak – warknął, patrząc z obrzydzeniem na siano, na co tamten po prostu westchnął. Patrzył w milczeniu, jak Hakuryuu układa garści żółtej słomy i pościel, po czym wyjmuje mu z dłoni jego własną, ścieląc ją obok.
–  Chodź, kładź się – mruknął, opadając na posłanie i poklepując miejsce obok siebie. – Dasz radę, jesteś dużym chłopcem – zakpił, na co Judal po prostu prychnął pogardliwie, kładąc się bez słowa. Przeklęty drań, dlaczego tak go niańczył? Nie był małym dzieckiem, nie potrzebował jego opieki!
Obrócił się do niego plecami, zagarniając słomę pod głowę i warcząc cicho pod nosem. Nienawidził tego miejsca, te wakacje to jakaś katastrofa. Dać temu cholernemu Saluji cokolwiek zrobić, to efekty są po prostu powalające. Jakim durniem trzeba być, jakim...
–  Ej – odezwał się Kouha poważnym tonem – a jak będzie burza i trzaśnie w tę stodołę?
–  Weź ty się lepiej przymknij, do cholery – warknął zaraz Judal, kompletnie ignorując śmiech Alibaby.
–  Ale to jest realne! – jęknął chłopak.
–  Dzisiaj nie będzie burzy – odezwał się Hakuryuu tym swoim spokojnym głosem mędrca znającego wszystkie sekrety świata. – Będzie ładna noc, więc nic nas nie trafi.
–  Aha, okej – mruknął uspokojony i Judal aż zacisnął zęby nie mogąc pojąć, jak to się dzieje,  że wszyscy zawsze słuchali Haku, ufali Haku i w ogóle... No.
–  Stodoła ma piorunochron, więc tak łatwo nic nas nie trzaśnie – dodał Alibaba, kręcąc się, by znaleźć lepszą pozycję do spania.
–  A jak ktoś nas podpali? Albo przyjdzie tu z siekierą i nas porąbie?
– Kouha!!! – jęknęła cała trójka. Alibaba z niedowierzaniem, Judal z pełnym wkurwieniem, a Hakuryuu z rozbawieniem. I co mu tak cały czas było do śmiechu?! Jak jakiś wariat z siekierą ich zaatakuje to też będzie się śmiał?
Z tym Hakuryuu nigdy nic nie wiadomo. A może Judal wcale go nie znał i to właśnie on poderżnie im gardła w środku nocy? Aż zrobiło mu się niedobrze na samą myśl, gdy rozkopał ze złością kołdrę. Było mu gorąco i duszno, nie będzie spać pod tym gównem, nigdy w życiu. A do tego jeżeli naprawdę coś miałoby się im stać, wolał nie mieć plączącej się wokół nóg pościeli.
–  Hej, nie strosz się tak – usłyszał cichy szept Hakuryuu i zaklął, odwracając się do niego plecami. – Przecież nie jest tak źle.
–  Chyba dla ciebie – mruknął mu w odpowiedzi, nie patrząc na niego. – Jakim cudem mam tu zasnąć?!
–  Jak ci niewygodnie, to się o mnie oprzyj – zaproponował tamten i Judal spojrzał na niego przez ramię, parskając krótko. Próbował wyczytać z jego twarzy, czy ten żartuje, ale cholera, patrzył na niego tak spokojnie, że niczego już nie rozumiał.
–  Chciałbyś – prychnął więc, ponownie się od niego odwracając.
–  Być może.
Zagryzł wargi. To żartował czy nie żartował? Co za debil, jakieś durne podchody robić!
–  Rucham się tylko w łóżku. I do tego na prywacie – warknął w końcu opryskliwie, podkładając ramię pod głowę. Hakuryuu zaśmiał się cicho, a Saluja aż obejrzał się za siebie. Judal dostrzegał w coraz większej ciemności tylko zarys jego twarzy, ale i tak wiedział, że też ma uśmiech jak cholerna żaba, od ucha do ucha.
–  Judal, nie kłam Haku, wcale nie ruchasz się…
–  Morda! – Kopnął tego blond idiotę, aż ten kwiknął jak jakiś zarzynany prosiak.
– Judal, nie bij go! Przecież prawdę mówi! – zawołał Kouha.
–  Zamknij ryj! – Rzucił w nich garścią siana, na co obaj wznieśli głośne protesty.
–  Judal daj spokój. – Hakuryuu śmiał się już otwarcie, ciągnąc go z tyłu za bluzkę.
–  Co uspokój, co, sami się proszą! – prychnął zirytowany i zaraz aż podskoczył, gdy siano wylądowało na jego twarzy. – Pogrzało was?!
–  Sam zacząłeś! – roześmiał się głośno Kouha i gdyby nie to, że było cholernie ciemno i Judal nie chciał spierdolić się z tego siana i się połamać, to byłby udusił go gołymi rękami. A, i gdyby Hakuryuu nie trzymał wciąż jego bluzki. Prychnął więc tylko z irytacją, strzepując z siebie kłującą słomę i kładąc się na boku, ignorując fakt, że ręka chłopaka nadal ściska jego ubranie. Miał go gdzieś, jeżeli będzie miał ochotę na seks czy cokolwiek w tym stylu, to przecież mu powie, nie mają po dziesięć lat. A całą resztę gestów mógł w spokoju ignorować.
W gruncie rzeczy… chyba nie było tak źle, musiał przyznać ze złością, zaciskając wargi. Jedzenie nawet mu smakowało, do zapachu gówna też już się chyba przyzwyczaił, chociaż wciąż budziło to w nim odrazę, ilekroć o tym pomyślał. I nawet na sianie dało się spać, uznał, czując zmęczenie. A do tego te małe, uszaste potwory wydawały się być godnymi towarzyszami. Więc w porządku, skoro już go tak proszą, to zostanie jeszcze jeden dzień. Wróci do domu pojutrze.
–  Dobranoc, Judal.
No i tak. Jeszcze Hakuryuu.
Z mieszanymi uczuciami przymknął powieki, mrucząc coś niewyraźnie w odpowiedzi. Nawet nie wiedział, kiedy w tej ciszy, która zapadła, po prostu usnął.

8 komentarzy:

  1. Wrócę tu jak wstanę ;-; *idzie paść ryjem w poduszkę*

    OdpowiedzUsuń
  2. Zwijałam się ze śmiechu czytając to. Mam nadzieję na kontynuację :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Awww dziękujemy! <3 Kontynuacja będzie na pewno~ zapowiadają się jakieś 3-4 części, następną mamy nadzieję wrzucić już niedługo *^^*

      Usuń
    2. Ooo, to świetnie! Czekam z niecierpliwością ♥ *^*

      Usuń
  3. Kocham to!! Wasze opowiadania zawsze są świetne i można się nieźle pośmiać :D
    W komentarzu wyżej napisane zostało że następne części w drodze, a minął prawie rok i nie ma.
    Czy to oznacza, że nie mam co liczyć na kontynuację? T-T

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zupełnie zapomniałyśmy o tym projekcie... Ale wakacje sprzyjają tego typu historiom, więc mam nadzieję że uda nam się go dokończyć tego lata!
      Dzięki wielkie za komentarz, dobrze wiedzieć że jednak ktoś nas czyta <3

      Usuń
    2. Ahhh tak się cieszę! Z ogromną chęcią będę czekać na dalsze części :D
      Mam jeszcze pytanie co do blogu "This is war!". Będzie on kontynuowany? Też jest świetny i ciekawią mnie jego dalsze losy :3
      I jasne, że ktoś czyta! Na pewno nie ja jedyna ;D Co jakiś czas sprawdzam wasze blogi w poszukiwaniu nowych, cudnych fanfików ^^

      Usuń
  4. Ahh uwielbiam tę historię, jest niesamowita~! Nie zliczę ile razy tarzałam się ze śmiechu XDD Kocham takiego Judara XD Moje biedne maleństwo musi sobie poradzić na wsi XD Ale wieś jest fajna, polecam XDD Ciekawi mnie jak spędził noc i jak bardzo rano będzie narzekał XD Chyba że z Haku u boku nie było tak źle~ :33 Nie mogę się doczekać rozwoju akcji między moim kochanym hakuju~ <3

    OdpowiedzUsuń