Aya, jako
że jutro wyjeżdżasz, odgrzebałyśmy napoczętego ficzka, co byś poczuła wakacyjny
klimat! Z dedykacją dla Ciebie ♥
~*~
Judal nie od dziś wiedział, że na Saluji
nie można polegać. Że za cokolwiek ten się weźmie, musi to spierdolić. Czasami,
w przypływach wielkiego miłosierdzia dla tego biednego dziecka, myślał sobie,
co też ten by począł bez niego, bez Judala, bez swojej gwiazdy przewodniej, bez
swojego, cholera jasna, życiowego przewodnika i hejtera w jednym.
Judal dźwigał bowiem nie lada brzemię. Nikt
tak ciężko i tak wytrwale jak on nie musiał torpedować wszystkich idiotycznych
pomysłów swojego, szlag, przyjaciela czy jak to się tam zwie. A Judal musiał
robić to non stop, cały czas, bez przerwy, bez jego czuwania Saluja robił i
wymyślał same głupoty, pakował ich wiecznie w jakieś gówno i tak właściwie to...
– Wieś?!
Jak okiem sięgnąć nigdzie nie było
wieżowców, szybkich autostrad, ulic pełnych sklepów, pełnych... wszystkiego!
Cywilizacji!
Hakuryuu, który stanął zaraz za nim, gdy
wyszedł z pociągu, rozejrzał się po ubogiej stacji i... i tym wszystkim.
– Co się stało? Co? Blokujecie wyjście! –
odezwał się wesoło Kouha. – Ooo... czy tam jest krowa?
Judal stłumił jęk wściekłości. Mówił, no
mówił, że Saluja to cholerne dziecko we mgle! Ale żeby aż tak? Zacisnął dłonie
w pięści i odetchnął głęboko. Spokój, nakazywał sobie spokój, już i tak lekarze
podejrzewali u niego nadciśnienie, nie powinien się tak denerwować.
– Wyjadą po nas? – upewnił się, starając
się, by jego głos nie zabrzmiał tak słabo, jak się czuł. Zwłaszcza że doszedł
go zapach świeżego gnoju, który powodował odruchy wymiotne, więc tylko
przycisnął rękę do twarzy, mrużąc powieki od rażącego słońca.
– Co? A, nie – Alibaba rozejrzał się
dookoła z uśmiechem, przeciągając się na malutkiej stacyjce. – Ciotka dzwoniła,
że właśnie urodził się cielak i nie mają teraz jak podjechać. Pójdziemy pieszo!
Pod Judalem niemal ugięły się nogi.
– Co... co się urodziło? – zapytał
niewyraźnie, samemu rozglądając się dookoła, gdy sam znalazł się na malutkim
peronie. Same pola. I kilka drzew przy drodze, która wyglądała jakby położono
ją jeszcze za czasów wojny. Może i dobrze że nikt po nich nie wyjechał, jeszcze
by mieli wypadek na tych dziurach w asfalcie.
– Cielaczek! Mała krówka! – oznajmił wesoło
Alibaba, prowadząc ich w stronę przeciwną od drogi. – Pójdziemy lasem, będzie
szybciej!
– Ale moje buty! – zaprotestował szybko
Kouha, który również wyglądał na coraz bardziej przestraszonego miejscem, w
którym się znaleźli. Jedynie Hakuryuu starał się robić dobrą minę do złej gry,
gdy uśmiechał się niewyraźnie, popatrując na otoczenie.
– Ładne topole – odezwał się w końcu,
wskazując jakieś drzewa, a Judal przejechał sobie ręką po twarzy. Gówno go
obchodziły jakieś tam topole, chciał wracać do domu, do cywilizacji, tam, gdzie
nie śmierdziało gnojówą! I gdzie nie rodziły się małe cielaki. Chciał wrócić do
normalnego świata! Cholera. Wiedział. No wiedział, że jeżeli pozwoli temu blond
głupkowi zaplanować cokolwiek, to ten doprowadzi do jakiejś zasranej
katastrofy! No i mieli! Wieś!
Jak można było żyć na takim zadupiu, no
jak? Jak ci ludzie radzili sobie bez stałego Internetu, zasięgu, idealnych
autostrad, supermarketów, restauracji i... i tego wszystkiego, na co składało
się cudowne, pachnące spalinami miasto? Nie przypuszczał, że kiedyś zatęskni za zapachem miasta w
godzinach szczytu, ale proszę państwa, zatęsknił! Gdzie jego spaliny, gdzie
nagrzany beton i metal, czemu tu po prostu wali pieprzonym gównem?!
– Wiedziałeś? – Zerknął na Hakuryuu, który
poprawiał na ramieniu sportową torbę,
gapiąc się wyjątkowo spokojnie na Alibabę i Kouhę, którzy kilka kroków
dalej dzielili się bagażami.
– Nie – burknął, patrząc na własną torbę.
Szlag. I jeszcze miał to dźwigać? Nie było tu nawet cholernej taksówki? Wolał
nawet nie pytać.
– Cóż, to będą interesujące wakacje –
stwierdził Hakuryuu, nieco zbyt raźnie jak dla Judala, który miał ochotę
krzyczeć ze zgrozy. Pierwsze wakacje z Hakuryuu i co? Co kurwa?! Gówno! I do
dosłownie! Miał ochotę westchnąć głośno z irytacją, ale przy takim smrodzie
naprawdę miał przed tym opory.
Zacisnął zęby i poszedł za tym idiotą,
który radośnie mówił do Kouhy, że małe cielaki są takie super, że będą mogli
zobaczyć, ale lepiej takiego malutkiego nie głaskać. Tamten z kolei
przysłuchiwał się temu wszystkiemu z dość pogodną miną, kiwając głową i czasem
zadając głupkowate pytania. Judalowi aż rzygać się chciało od tej ich sielanki.
A potem niemal się roześmiał, czy zaczął
się las, korzenie, kamienie i cała reszta leśnego badziewia, które tak
niemiłosiernie wkurzało, włażąc w buty i utrudniając wędrówkę. Saluja jeszcze w
trampkach sobie radził, ale gdy patrzył na Kouhę w sandałach, który ciągnął za
sobą walizkę na kółkach, to miał ochotę klaskać ze szczęścia. Nie żeby darzył
chłopaka nienawiścią, ale nic tak nie podnosiło na duchu, jak widok cudzego
nieszczęścia.
– Daleko jeszcze? – zamarudził już
pogodniejszym tonem, co jakiś czas popatrując na Hakuryuu. Tamten jednak nie
zwracał na niego większej uwagi, zajęty oglądaniem drzew i krzewów. Tak jakby
było tutaj co oglądać! Judal mógł się założyć, że identyczne rosły u niego pod
blokiem. No dobra, może nie identyczne, ale też były zielone, tak? Więc co za
różnica!
– Jeszcze kawałek! – poinformował go Saluja
i co z tego, że to samo mówił jakiś czas temu. Ten kawałek musiał być spory. I
to fest spory. Za spory jak na standardy Judala i jego skórzane buty, które
zdążyły już zmienić gdzieniegdzie kolor od błota. Ale błoto jest super, jest
ekstra, o wiele lepsze niż krowie łajno, nic tylko skakać z radości!
Zerknął znowu na Hakuryuu, który szedł
przed siebie i chyba nawet uśmiechał się pod nosem. Nie przeszkadzało mu to?
Ten cholery las, ten zapach gnoju i ogólnie... brak cywilizacji? Cóż, skoro mu
nie przeszkadzało aż tak, że nie wrócił się pociągiem do domu, to może nie
będzie tak źle? Jakoś to przetrwają? Judal chciałby, żeby to przetrwali, żeby
po tym całym wsiurskim epizodzie mogli pojechać na porządne wakacje, gdzie
spędziliby ze sobą czas. Miał ochotę prychać i fukać na siebie, ale istotne
stało się, żeby Hakuryuu czuł się... dobrze. Dlatego nie komentował otwarcie
tego, co ich otacza, nie zabił jeszcze Saluji, nie klął zbyt obelżywie, gdy
dłuższy czas szli pod tak stromą górę, że aż chciał wypluć płuca i nawet nie
odzywał się tylko milczał wyniośle, gdy Saluja opowiadał jak bardzo Hakuryuu
nie zna jeszcze paskudnego charakteru Judala. No i co, i co, że nie znał?
Haku uśmiechał się do niego wtedy, jakby
był naprawdę tym wszystkim ubawiony, chociaż Judalowi wcale nie było do
śmiechu. Bo jego charakter był paskudny. A Hakuryuu był jednym z nielicznych
facetów, z którym spotykał się... hm, dłużej. No dobra, spotykał to może trochę
za dużo powiedziane – czasem szli gdzieś razem na obiad czy na piwo, ale nic
więcej. Hakuryuu nigdy nie wyglądał na specjalnie zainteresowanego, za to dużo
opowiadał o książkach, o podróżach, jakie zdarzało mu się odbyć czy o innych
rzeczach, o których Judal nie miał zielonego pojęcia, ale chętnie słuchał. Nie
żeby go to jakoś specjalnie interesowało, ale lubił jak Hakuryuu opowiadał, jak
wyrażał się o czymś z pasją, z tym delikatnym uśmiechem na ustach. Zawsze
myślał w takich momentach, że może mogli być dla siebie kimś więcej niż tylko
zwykli kumple? Nie chodziło mu o miłość, zakochiwanie się było dla lasek z
gima, ale świadomość, że się z kimś spotyka i to tak bardziej oficjalnie,
byłaby po prostu miła. A gdyby mieli się nie spotykać i skończyłoby się na
niezobowiązującym seksie – Judal też by nie narzekał.
Odetchnął z ulgą, gdy las zaczął się
przerzedzać, bo nawet Kouha stracił humor i zaczął narzekać na obcierające go
buty.
– Już zaraz będzie widać dom! – odezwał się
dziarsko Alibaba, poprawiając torbę na ramieniu i patrząc na nich z uśmiechem.
Kouha skomentował to tylko bolesnym, pełnym udręki westchnieniem, Hakuryuu
tylko kiwnął głową, a Judal… Judal miał już tego serdecznie dosyć, chciał już
paść na łóżko i leżeć aż do jutra. I żeby jeszcze go ktoś przy tym karmił, a
byłoby idealnie.
Jednak nic go nie przygotowało na widok
gospodarstwa. Okej, sam dom jak dom, ale za nim…
– To stodoła? – zapytał niepewnie,
wskazując na ogromny, drewniany budynek. Serio? No dobrze, byli na wsi, ale i
tak nie spodziewał się, że będzie tu stodoła. Zwłaszcza że za nią były kolejne
budynki. Jeżeli się okaże, że mieszkają tam zwierzęta, jakieś krowy czy świnie
albo co gorsza kury, to on chce do domu.
– Tak, tam będziemy spać – odpowiedział mu
Alibaba, na co pod Judalem niemal się ugięły nogi.
– Jak to tam będziemy spać? – zdołał z
siebie wydusić. Jak to będą spać w stodole?! Od kiedy? Kto tak powiedział? Kto
się na to zgodził?!
– Ciocia dzwoniła, że mają niespodziewanych
gości i przez kilka dni przenocujemy na sianie – wyjaśnił Alibaba, zerkając
przez ramię i zaraz uciekając wzrokiem, gdy dojrzał minę Judala. – To tylko
kilka dni, hahaha! Damy radę! – zaśmiał się nerwowo.
– Trzeba było nam powiedzieć – odezwał się
Hakuryuu i Judal spojrzał na niego z nadzieją,
że może on wyłoży Saluji to, od czego powstrzymywał się on sam. Jego
nadzieje były jednak złudne, bo Haku nie wyglądał na szczególnie złego czy
zdruzgotanego. – Wzięlibyśmy namioty i twoja ciocia nie musiałaby się nami
kłopotać.
– Nie, nie, w porządku, powiedziałem jej,
że damy sobie radę, zresztą ona sama dowiedziała się dopiero dzisiaj.
– To może poszukamy jakiegoś hotelu? –
zaproponował Kouha. – Żeby nie robić kłopotu cioci.
– Wątpię,
żeby tu był jakiś hotel w pobliżu. – Hakuryuu brzmiał na rozbawionego,
lecz Judalowi wcale nie było do śmiechu. Nie chciał spać na kłującym, śmierdzącym
sianie, a do tego chyba słyszał z oddali piejącego koguta... Kto to widział
żeby drób chodził samopas pod nogami. Szlag, a może nie jest jeszcze za późno, żeby
mógł wrócić do domu?
– Wyglądasz jakbyś zjadł cos nieświeżego. –
Hakuryuu trącił go łokciem.
– To nie to, ale rzygać chce się tak samo –
mruknął, zaciskając zęby.
A potem chwycił się go rozpaczliwie, gdy poślizgnął
się na czymś na drodze i świat zawirował mu przed oczami.
– Judal…
– Zamknij ryj, nie chcę tego słuchać.
Judal stał boso, wyjątkowo wkurwiony, tuż
przed kamiennym zbiornikiem z deszczówką, opłukując swoje uwalone gównem buty.
Gównem, dosłownie. Jakimś końskim łajnem, na którym poślizgnął się po drodze.
Zajebiście kurwa. Idealnie. Jego cudowne, wspaniałe buty zaznały wiejskości,
tego zasranego folkloru. Wsi spokojna, wsi wesoła, dobry, kurwa, żart.
Rzucił mordercze spojrzenie temu blond
kretynowi, do którego chyba zaczęło w końcu docierać, że Judal nie jest
ubawiony ich wakacjami. Ani trochę. Siedział skruszony na kamiennych schodkach,
wyłamując sobie nerwowo palce i najwyraźniej próbując coś powiedzieć. Ale nie,
Judal nie chciał go słuchać, nie miał sił na jego durnowate tłumaczenia, że ten
idiota chciał dobrze czy coś. Nie, obrazi się i już nigdy, przenigdy nie
pozwoli się do siebie odezwać. Zniesie to z pełną wyniosłości dumą, a Saluja
niech cierpi w milczeniu.
– Całkiem tu sympatycznie – uznał Kouha,
siedząc pod parasolem przy drewnianym stole i rozglądając się wokoło. Judal
spojrzał na niego jak na totalnego idiotę i warknął, gdy coś mu zabrzęczało
koło ucha. Jasne. Sympatycznie. O ile ktoś lubił zapach świeżego gówna, kury
srające na podwórku i pełno much... Szlag, a może wróci do domu? A oni niech
cierpią.
– Hahaha, zabawny z ciebie młodzieniec!
Ciotka Saluji, właściwie to starsza babcia
już, wyszła z domu z tacą pełna szklanek, a za nią Hakuryuu – również z tacą –
z tym że pełną jedzenia. No i co on taki ucieszony, no co? Na stare babcie
leciał? Je potrafił podrywać? Rzucił mu wkurzone spojrzenie, kończąc myć swoje
buty, rozglądając się jednocześnie za jakimś miejscem, gdzie mogłyby w spokoju
wyschnąć. Nie chciał, by zostały zjedzone przez krowę czy coś podobnego, kto
wie, co jeszcze się tu kręci.
Zerknął w stronę stołu, na którym
wylądowały jakieś kotlety, sałatki i całe mnóstwo ziemniaków z koperkiem.
Zajebiście kurwa, nienawidził koperku. I do tego wszystkiego dzbanek z mlekiem.
Kto pił mleko do obiadu?! Okazało się, że Saluja, gdy zaraz nalał sobie pełną
szklankę, a na widok konsystencji napoju Judal dostał mdłości.
– Ono skisło? – wymamrotał, siadając obok
Kouhy, który popatrzył na niego z przerażeniem, zaraz wbijając wzrok w dzbanek.
Skisłe mleko, no serio?
– Oszalałeś? – Alibaba spojrzał na niego z
dezaprobatą. – To zsiadłe mleko!
– Czyli skisło! – powiedział Judal, na co
starowinka zareagowała głośnym śmiechem.
– Widzę, chłopcze, że znasz się na tym. –
Poklepała go po głowie jakby... jakby byli jakimiś znajomymi! A to tylko ciotka
Saluji!
– Nie znoszę mleka – burknął, zastanawiając
się, co może zjeść, bo mimo wszystko był cholernie głodny po tej całej podróży
i męczarni przez las. Może kotlet? On wyglądał całkiem normalnie.
– To może zrobię ci herbaty? – Uśmiechnęła
się do niego w taki spokojny, radosny sposób, że Judal aż poczuł się
niewygodnie. No co, co, nie jego wina, że wieś była... wsiurska!
– Już mu zrobiłem – odezwał się Hakuryuu,
wychodząc z domu z parującym kubkiem herbaty. Uśmiechał się przy tym z takim
rozbawieniem, że najchętniej to kazałby mu się wypchać tą herbatą.
– Dam sobie radę – prychnął, nakładając na
talerz kotleta.
– Wypiłbyś mleko? – Haku parsknął śmiechem,
siadając koło niego i stawiając herbatę na stoliku. – To może wolisz herbatę z
mlekiem?
– Nie! – Postawił kubek po drugiej stronie,
z dala od tego cholernego mleka, skoro już mu ją zrobił, mimo że wcale nie musiał.
A jednak zrobił, nawet go nie pytając. Mógł to uznać za jakiś znak? Spojrzał na
niego, jednak Hakuryuu już zajęty był rozmową z Alibabą. Może to było tylko
takie o, miły gest od kumpla? Zagapił się na herbatę. Skąd on w ogóle wiedział,
że nienawidzi mleka? Pamiętał o takich duperelach? Zmarszczył brwi, nakładając
sobie ziemniaki, widelcem ściągając z nich koperek. Przeklęta zielenina. Na
sałatkę nawet nie spojrzał, nie będzie jeść warzyw, nie ma mowy!
Jednak ciężko mu było podtrzymać apetyt,
gdy miał świadomość, że parę metrów dalej są krowy, świnie i cała reszta tego
ustrojstwa. Jak ci ludzie mogli tu żyć?! Co więcej, ciotka Saluji wcale nie
wyglądała, jakby jej apetyt nie dopisywał! Dało się wytrzymać w takich
warunkach?
– Mizernie wyglądasz, słonko, potrzeba ci
witaminek! – odezwała się starsza kobieta, przysuwając w jego stronę miskę z
sałatką, na którą spojrzał ze zgrozą. O nie, co to to nie, warzyw jeść nie
będzie!
– Dziękuję, najadłem się w pociągu –
skłamał gładko, nie chcąc robić kobiecie przykrości. Widział, że Saluja już
otwiera usta, by powiedzieć coś głupiego, więc kopnął go dyskretnie pod stołem,
na co Hakuryuu parsknął cicho śmiechem. I czego się śmiał, no czego? Zaraz sam
mu nałoży tych przeklętych warzyw! – Ale kolega tutaj jest głodny – kiwnął
głową na Hakuryuu – przez chorobę lokomocyjną nic nie jadł cały dzień.
Uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją, gdy
ciotka Alibaby zaczęła matkować Haku i nałożyła mu cały talerz jedzenia. I
dobrze mu tak! Posłał mu nawet kpiący uśmiech, gdy ten na niego spojrzał ponad
ramieniem kobiety. Nie wyglądał na złego, ale Judal i tak czuł satysfakcję.
Zawsze mu było lepiej, gdy ktoś miał gorzej od niego albo mógł się odwdzięczyć
złośliwością.
Gdy skończyli jeść, przyszła reszta gości,
jakaś dalsza rodzina Saluji, których imion nawet nie zapamiętał. Mieli nie
zabawić długo, kilka dni i wrócić do domu. Judal nawet nie myślał o tym, że
przyjedzie mu spać na sianie i nawet chciał udusić gołymi rękami Kouhę i Haku,
gdy zapewniali, że to absolutnie żaden problem, że będą spać w stodole. No
chyba kuźwa dla nich. On będzie musiał spać na jakimś śmierdzącym gównie, żeby
jakieś krzyczące bachory mogły się wylegiwać w łóżku! Krowy, łajno i bachory.
Czy ktoś tu robił mu na złość?
Bogu dzięki dostali jednak dostęp do łazienki.
Chociaż to było normalne, bo po tych wszystkich rewelacjach obawiał się, że
może zastać jakiś wychodek czy coś w tym stylu. Dobra, może nie będzie aż tak
źle, powtarzał sobie w duchu. Przywyknie. Zrobi to. Zrobi to dla wspólnych
wakacji z Hakuryuu. I udusi Saluję gołymi rękami. Zdecydowanie.
A potem… potem prawie zemdlał, gdy ten
idiota zaprowadził ich do obory. I to nie ze smrodu, chociaż fakt, był
paskudny. Aż przykucnął, patrząc szeroko otwartymi oczami na młode, nieporadne
zwierzę z lśniącą, wciąż wilgotną sierścią, które próbowało wstać na miękkich
nóżkach.
– To jest… – zaczął słabym głosem,
podnosząc wzrok na Saluję.
– Cielaczek – wyszeptał tamten, uśmiechając
się szeroko. – Uroczy, prawda?
Judal nie był do końca pewien, czy taki
uroczy, ale fakt, nie był też paskudny. Był taki… taki bezbronny, uznał,
przyglądając się powyginanym nóżkom. Więc to tak wyglądał mały cielak. Mała
krowa. Zdecydowanie wolał tę mniejszą wersję, bo dorosły osobnik, stojący
nieopodal, nadal go przerażał. Zwłaszcza gdy zezował na niego wielkim,
paskudnym okiem. Jak można w ogóle podejść do takiego wielkiego krówska?
– I on się dopiero urodził? – spytał Kouha,
przypominając zdumione małe dziecko, które pierwszy raz coś zobaczyło. I to
pewnie prawda, bo Kouha, tak jak on, był typowym mieszczuchem, który nigdy nie
był na żadnej wsi.
– Kilka godzin temu – wyjaśnił z szerokim
uśmiechem, wyglądając jak typowy wieśniak, cieszący się ze swojego
gospodarstwa. No rany.
– I on już chodzi?! – Spojrzał z
niedowierzaniem na Saluję.
– No tak? – Uniósł zdumiony brwi.
– Zwierzęta zaraz wstają, nawet ja to wiem
– prychnął Judal i aż podskoczył w miejscu, a serce prawie mu stanęło, gdy obok
coś zaryło w drewnianą ściankę. – Co tam jest? – wydyszał, wstając pospiesznie.
– To są chyba małe prosiaki – odezwał się
Hakuryuu, zaglądając do chlewka. – I najwyraźniej spodobał im się twój głos. –
Uśmiechnął się szeroko do Judala.
Patrzył na niego, jakby spadł z księżyca,
po czym sam zerknął za ściankę.
– To naprawdę małe świnie – odezwał się
słabym głosem, cofając się pospiesznie.
– No przecież to właśnie powiedziałem! –
Hakuryuu uśmiechał się od ucha do ucha, przyglądając się tym małym,
niedorzecznym stworom, które pokwikiwały głośno. – Patrz, lubią cię!
– Chyba ciebie – parsknął obrażony, patrząc
na niego z wyrzutem, jednocześnie zduszając w sobie przekleństwo.
Jego wakacje z Hakuryuu, mogło być pięknie,
jakieś jezioro, plaża, seks na piasku i te sprawy, a tu... chlew. I kij z tym,
że Hakuryuu bardziej był urzeczony świniakami niż jego osobą! A niech się
zachwycają jakimiś brudnymi zwierzakami, ich sprawa, Judal wcale nie musiał
tego robić. Tłumiąc warknięcie wyszedł z tego śmierdzącego świeżą gnojówką
miejsca i aż się wzdrygnął, gdy kury z gdakaniem uciekły spod jego stóp. No szlag, drób na nogach. No bez jaj, żeby
obiad chodził sobie od tak po podwórku. Tak właściwie nagła wizja zjedzenia
kurczaka wywołała w Judalu dziwne mdłości i niesmak. Czyżby przez tę cholerną
wieś miał znienawidzić dobre, zdrowe mięso? Jeszcze tego brakowało!
Wcisnął dłonie w kieszenie spodni,
rozglądając się wokoło. Wszędzie łaziły kury, dziobiąc w ziemi i cholera, były
nawet małe żółciutkie kaczki, biegnące za swoją matką. Czy jest tu jeszcze
jakiś obiad przed wstępną obróbką?!
Aż się skrzywił, gdy przez podwórko z
krzykiem przeleciały dzieci, a za nimi dwa szczekające psy, niemal taranując te
wszystkie wielkie, brzydkie, upasione kury.
– Dramat, cholery dramat – wymamrotał pod
nosem, mając ochotę usiąść, lecz miał spore obawy, czy przez przypadek nie
siądzie na jakiejś paskudnej niespodziance. To było ostatnie, czego chciał.
– Co jest takim dramatem? – spytał pogodnie
Hakuryuu, który nagle znalazł się obok niego.
– Całe to miejsce to jakieś jedno wielkie
nieporozumienie – warknął, odganiając latające wokół niego muchy. – Wracam do
domu!
– Szkoda – westchnął tamten, więc Judal
zerknął na niego. Chłopak wcale nie wyglądał, jakby specjalnie nad tym
rozpaczał, wcale a wcale! – Nie sądziłem, że te wakacje będą takie krótkie –
dodał, a Judal zapragnął kląć i wyzywać wszystko wokół niego. Dlaczego poczuł
się winny, dlaczego poczuł się źle?! To Saluja powinien cierpieć! Saluja, nie
on!
I już miał to powiedzieć, już miał to
warknąć, kiedy Hakuryuu niespodziewanie wyciągnął rękę, wskazując na coś
palcem. Judal podążył za nim wzrokiem i zmrużył oczy na widok klatek.
A w klatkach...
– Chyba mamy go z głowy na jakiś czas? –
zapytał pogodnie Kouha jakiś kwadrans później, patrząc jak Judal karmi młode
króliki talarkami z marchewki, marszcząc zabawnie nos, jak gdyby udawał swoich
nowych, uszatych przyjaciół.
– Na to wygląda – mruknął z rozbawieniem
Hakuryuu, przysłuchując się, jak Judal syczy cicho przy ugryzionym palcu, po
czym puszcza w stronę zwierzaków wiązankę iście obelżywą, ale powiedzianą tak
łagodnym tonem, że aż parsknął cicho śmiechem.
– Zawsze mówiłem, że on tylko udaje takiego groźnego –
zachichotał ucieszony Kouha. – I proszę, wystarczą małe króliczki i nie ma
Judala, hahaha!
– I całe szczęście – odezwał się Alibaba –
miałem wrażenie, że na serio mnie zabije.
– Mogłeś mu powiedzieć. Nam zresztą też. –
Haku uniósł z lekką kpiną brew.
– Gdybym mu powiedział w życiu by się nie
zgodził! – prychnął.
– Znając Judala to pewnie tak – parsknął
Kouha, kucając i przyglądając się drepczącym kaczuszkom.
– A tu jest naprawdę fajnie! – zapewnił
entuzjastycznie Saluja. – Cały czas jest coś do roboty, niedaleko płynie rzeka
i można się tam kąpać, w lesie rosną grzyby, a wieczorami można palić ogniska,
zobaczycie, że będzie fajnie!
– O ile nikt mi nie każe karmić tych
prosiaków, to jak dla mnie może być! – Kouha uśmiechnął się promiennie do
Alibaby. – Czy te kaczki można brać do ręki?
– Chyba tak – powiedział, patrząc z
uśmiechem, jak chłopak podnosi z ziemi malutką kaczuszkę. Ta zakwakała
cichutko, popatrując na niego paciorkowatymi oczami i Kouha zachichotał cicho,
gładząc ją po łebku.
– Jest urocza – powiedział z czułością,
mrużąc oczy. – Nazwę ją Azor!
– Ale to imię dla psa – zaprotestował słabo
Hakuryuu, jednak Kouha pokręcił głową z miną znawcy.
– Nie, nie, nie – powiedział rzeczowym
tonem. – W każdym gospodarstwie musi być Azor. Azor! Azorek! – Kaczuszka
zakwakała cicho. – Widzisz, reaguje! – zawołał ucieszony, by zaraz skrzywić się
z odrazą. – Aaaaa! Narobiła mi na rękę! Zły Azor! Zły! Gdzie ja mogę to umyć?!
– Wymachiwał rozpaczliwie ręką brudną od kaczych odchodów. – Jak mogłeś mi to
zrobić?!
– Azor się zestresował! – zawołał za nim
Hakuryuu, dusząc się ze śmiechu, gdy śmiejący się w głos Alibaba odprowadzał
Kouhę do beczki z deszczówką.
Hakuryuu pokręcił głową. Ten Alibaba to
miał pomysły. Zabierać ich na wieś. Takich totalnych mieszczuchów. Przecież było
jasne, że to będzie dla nich mały szok. Sam właściwie nie narzekał, często
wybierał się gdzieś z namiotem albo na wędrówki po górach, ale tak właściwie na
samej wsi nigdy nie był. Tak jak koledzy, był dzieckiem miasta. Ale jak dla
niego mogło być tutaj całkiem sympatycznie, no i ciotka Alibaby była pogodną
kobietą, która właściwie sama zarządzała całą tą gospodarką. Wytrwała
kobiecina.
Wsunął dłonie do kieszeni spodni i podążył
przez podwórko do klatek z królikami, przy których w dalszym ciągu trzymał
wartę Judal.
– No i co mu kradniesz żarcie, złodzieju,
no co – burczał, wciskając przez kratki klatki kawałki marchewki. – Jak
będziesz tyle żarł, to cię zamkną w tym śmierdzącym chlewie z prosiakami.
Przyglądał się mu dłuższą chwilę, nie
kryjąc uśmiechu, po czym kucnął obok niego, samemu zaglądając do klatek.
– Lubisz króliki? – odezwał się, popatrując
jak jeden, cały czarny, próbuje podkraść marchewkę łaciatemu.
– Kto tak powiedział? – rzucił obronnie
tamten, patrząc na niego uważnie, jakby spodziewając się ataku.
– Nikt, pytam czy lubisz – odparł ze
śmiechem, przyglądając się, jak Judal marszczy brwi.
– Nieszczególnie – odezwał się w końcu,
podnosząc się z ziemi, na której przysiadł, i otrzepując spodnie. Hakuryuu
niemal żałował, że tak go spłoszył. Zdawał sobie sprawę, że Judal był
nieszczególnie w okazywaniu jakichkolwiek uczuć poza zirytowaniem, a tak
rozczulająca scena, jak brunet mówiący do tych puchatych stworzeń, była
rzadkością.
– Są całkiem sympatyczne – stwierdził,
zerkając na wyższą klatkę. – O, mają małe. Te już w ogóle są rozczulające –
parsknął, wsuwając palce między kratkę i głaszcząc tego, który był najwyraźniej
najbardziej ciekawski.
– Nie widzę w nich nic rozczulającego –
prychnął Judal, otwierając drzwiczki klatki i wrzucił do środka resztę
marchewki, która jeszcze mu została.
– Wiem, urzekły cię te prosiaki. –
Uśmiechnął się szeroko, na co Judal posłał mu ciężkie spojrzenie.
– No chyba cię pogrzało.
– Nie bądź taki skwaszony, przecież tu jest
całkiem w porządku. – Trącił go łokciem.
– Taa, jasne, jak lubisz zapachy gówna i
ten cały zwierzyniec biegający po podwórku to na pewno. – Uśmiechnął się
cierpko, patrząc na niego, jak na głupka.
– Przynajmniej za daleko ci nie ucieknie,
jakbyś chciał zapolować.
– Jak zapolować? – Judal spojrzał na niego
jak na heretyka. – Przecież to są żywe stworzenia, a nie jedzenie do
upolowania!
– Judal… – zaczął niepewnie Hakuryuu,
patrząc na niego, mrugając raz po raz. – Przecież te zwierzęta idą na ubój. Na
kotlety.
– Nie wszystkie – zaprotestował chłopak,
zaciskając zęby i obracając się w stronę klatek.
– No… twoje króliki też – powiedział cicho,
na co Judal spojrzał na niego krótko, by zaraz wyminąć go bez słowa. Obraził
się czy co? Przecież to nie była wina Hakuryuu, nie on je przecież zabijał! Ale
fakt, króliki były hodowlane i nawet się nie łudził, że są tutaj trzymane z
innego powodu niż zrobienie z nich świątecznego pasztetu.
A Judal nie chciał wierzyć. Absolutnie nie.
To miejsce było… podłe. Jak to króliki do zjedzenia? Jak to na ubój?! Hakuryuu
to idiota, musiał to przyznać ze smutkiem, o czym wieczorem opowiedział swoim
nowym przyjaciołom, przed klatką których przysiadł. Idiota i nieczuły drań. Niczego
nie rozumiał. Kompletnie niczego! Zresztą kto by chciał zabijać takie małe
króliki, no kto?
Gdzieś na tyłach świadomości jakiś głos
mówił mu, że przecież Haku ma rację, że tu jest wieś, a na wsi trzeba coś jeść,
prócz ziemniaków i kalarepy. Nie zmieniało to jednak obrzydliwości i okrutności
tego wszystkiego.
–
Ominęła cię kolacja.
Judal lekko zesztywniał na dźwięk głosu
Hakuryuu, ale nie zareagował, uważając to za kompletnie zbędne i poniżej swojej
godności.
–
Nie lubię sera – odezwał się ostatecznie, zaciskając mocno usta. I po co
się odzywał, no po co?
–
Wiem – odezwał się Haku lekko
rozbawionym tonem, jakby dawał do zrozumienia, że mówił o jakiejś oczywistości.
I skąd niby wie, no skąd? Cholerny Ren, mógłby już sobie pójść i dać mu spokój.
– Przyniosłem ci coś innego – wyjaśnił, stając
przy nim.
Judal aż drgnął i nie powstrzymał się,
zerkając na Hakuryuu. Ten uśmiechał się lekko, z małym talerzem pełnym kanapek
w dłoni. Kanapek z warzywami. Żadnego sera. Przecież nienawidził warzyw!
Hakuryuu wiedział, że nienawidzi sera i mleka, a to tej paskudnej zieleninie
nie miał pojęcia?
–
Nie lubię...
– Coś musisz jeść – przerwał mu stanowczo
Hakuryuu, wciskając mu w dłoń kanapkę, jak małemu dziecku. – Nie każę ci jeść
mięsa, ale w takim razie musisz jeść warzywa.
– A
ty co, matka moja? – prychnął, zdejmując z chleba kawałek pomidora i wsuwając
go między kraty. Króliki chętnie pochwyciły jedzenie, poruszając noskami, więc
Judal uśmiechnął się mimowolnie. Nie wyobrażał sobie, że ktoś mógłby je zabijać
i stawiać na stole.
–
Jak nie będziesz jadł, to ci nie kupię królika na urodziny, skoro nawet
siebie nie umiesz karmić – parsknął, kucając i zaglądając do najniższej klatki,
gdzie króliki zaraz stłoczyły się przy kratce, niuchając ciekawsko.
Judala tak zatkało z oburzenia, że aż nie
wiedział co ma powiedzieć. Ten... ten cholerny Hakuryuu!
–
Nie traktuj mnie jak dziecka – warknął, mając szczerą ochotę po prostu
kopnąć go w te zasraną dupę. – Umiem o siebie dbać, a tobie nic do tego. I na
cholerę mi jakiś śmierdzący futrzak?! Ale jak chcesz, mogę ci kupić takiego
brzydkiego prosiaka. Skoro tak ci się spodobały, będziesz go sobie wyprowadzał
na smyczy. – Uśmiechnął się kpiąco, a Hakuryuu zerknął w górę, patrząc na niego
z tym cholernym rozbawieniem.
–
Jedz, Judal. – Podał mu talerz,
samemu biorąc jedną kanapkę, z której ściągnął ogórka i podał przez kratkę
królikom.
Judal spojrzał na talerz i przebiegło mu
przez myśl, czy to Hakuryuu je zrobił czy może ciotka Saluji? I tak właściwie
to jakie to miało znaczenie? Najchętniej cisnął by nimi w głowę chłopaka,
jednak powstrzymał się, bo tak po prawdzie był już trochę głodny.
Sięgnął więc tylko po kanapkę, na której
było najmniej warzyw i ugryzł ją w obrażonym milczeniu. Tamten uśmiechnął się
na ten widok, samemu żując kromkę i spoglądając co jakiś czas w stronę
aksamitnych stworzeń.
–
Nazwałeś je jakoś? – odezwał się,
na co Judal prychnął głośno.
– Co
ja, pięć lat mam? – parsknął zirytowany, że ten cały czas traktuje go jak szczeniaka.
– Kouha swoją kaczkę nazwał! – poinformował
go Hakuryuu, a na widok uniesionych brwi bruneta dodał. – Znaczy wiesz, to on
twierdzi, że Azor jest jego.
–
Azor – powtórzył za nim, mając szczerą ochotę uderzyć się dłonią w
czoło. Co za kretyn, serio. Miał nadzieję, że jego... znaczy te króliki ominie
wątpliwa przyjemność chrztu. Judal nie łudził się nawet, że dostałyby jakieś
normalne imiona.
Sięgnął po drugą kanapkę, na co tamten
tylko uśmiechnął się lekko, ale nie skomentował. I dobrze, bo już mu
przechodziła ochota, by targać go za kudły, zwłaszcza że Hakuryuu podniósł się
z ziemi i spojrzał na niego tak... tak dziwnie.
–
Co? – warknął, marszcząc brwi, na co Hakuryuu tylko pokręcił głową,
wyciągając rękę. Judal mógłby przysiąc, że na moment zapomniał jak się oddycha,
gdy ten delikatnie potarł kciukiem kącik jego ust i pogłaskał policzek. Patrzył
na niego jak zahipnotyzowany, szeroko otwartymi oczami, nic z tego nie
rozumiejąc. Tamten chyba pojął, jak nieodpowiedni był ten gest, bo zaraz zabrał
dłoń, uśmiechając się niepewnie.
– Cały jesteś utytłany masłem, powycieraj
się – oznajmił, a Judal zaklął cicho, odwracając głowę i uznając że nie, jednak
nadal ma ochotę ciągnąć go za włosy.
Bo ten Hakuryuu to był jednak dziwny gość.
A Judal był zły sam na siebie, że tak dziwnie reaguje na zwykle gesty, jak
jakaś głupia panienka. Też coś. Był dorosłym facetem, nie dla niego były takie
idiotyczne zabawy, a Hakuryuu też był przecież dorosły! Dlatego olał te
wszystkie podchody. Gdyby cokolwiek od siebie chcieli, to by sobie po prostu
powiedzieli. I tyle. Koniec pieśni.
Mimo wszelkich najgorszych przesłanek,
Judal żył w złudnej nadziei, że to całe gadanie o spaniu w stodole okaże się po
prostu głupim żartem. Ku jego przerażeniu nikt się z tego nie śmiał, a naprawdę
mieli spać na jakimś śmierdzącym sianie, w śmierdzącej stodole, z cholera wie
jakimi zwierzakami tam mieszkającymi. Nikt mu nie wmówi, że nie ma tam myszy
ani robali, nikt! Niestety żaden z jego kolegów nie podzielał jego niechęci,
nawet więcej, podchodzili do tego z takim entuzjazmem, jak dzieci czekające na
przygodę. Co w tym było takiego fajnego, że czwórka dorosłych facetów będzie
spała w stodole?!
Ciężkim wzrokiem patrzył na Kouhę, który z pościelą
pod pachą, świergocząc radośnie do Alibaby, wspinał się po drabinie, by
przygotować sobie posłanie. No szlag. Idioci, po prostu idioci, uznał, gdy obaj
uśmiechali się radośnie, a Alibaba usypywał sobie sianko pod plecami. Paranoja.
Może jednak uda się do domu i powie, że może spać w wannie czy coś, wszędzie
byleby nie w tym siedlisku choroby i obrzydlistwa.
–
Judal – Hakuryuu spojrzał na niego z lekkim rozbawieniem, samemu
szykując sobie posłanie. – Zamierzasz nie spać całą noc?
–
Dokładnie tak – warknął, patrząc z obrzydzeniem na siano, na co tamten
po prostu westchnął. Patrzył w milczeniu, jak Hakuryuu układa garści żółtej
słomy i pościel, po czym wyjmuje mu z dłoni jego własną, ścieląc ją obok.
–
Chodź, kładź się – mruknął, opadając na posłanie i poklepując miejsce
obok siebie. – Dasz radę, jesteś dużym chłopcem – zakpił, na co Judal po prostu
prychnął pogardliwie, kładąc się bez słowa. Przeklęty drań, dlaczego tak go
niańczył? Nie był małym dzieckiem, nie potrzebował jego opieki!
Obrócił się do niego plecami, zagarniając
słomę pod głowę i warcząc cicho pod nosem. Nienawidził tego miejsca, te wakacje
to jakaś katastrofa. Dać temu cholernemu Saluji cokolwiek zrobić, to efekty są
po prostu powalające. Jakim durniem trzeba być, jakim...
– Ej
– odezwał się Kouha poważnym tonem – a jak będzie burza i trzaśnie w tę
stodołę?
–
Weź ty się lepiej przymknij, do cholery – warknął zaraz Judal,
kompletnie ignorując śmiech Alibaby.
–
Ale to jest realne! – jęknął chłopak.
–
Dzisiaj nie będzie burzy – odezwał się Hakuryuu tym swoim spokojnym
głosem mędrca znającego wszystkie sekrety świata. – Będzie ładna noc, więc nic
nas nie trafi.
–
Aha, okej – mruknął uspokojony i Judal aż zacisnął zęby nie mogąc pojąć,
jak to się dzieje, że wszyscy zawsze
słuchali Haku, ufali Haku i w ogóle... No.
–
Stodoła ma piorunochron, więc tak łatwo nic nas nie trzaśnie – dodał
Alibaba, kręcąc się, by znaleźć lepszą pozycję do spania.
– A
jak ktoś nas podpali? Albo przyjdzie tu z siekierą i nas porąbie?
– Kouha!!! – jęknęła cała trójka. Alibaba z
niedowierzaniem, Judal z pełnym wkurwieniem, a Hakuryuu z rozbawieniem. I co mu
tak cały czas było do śmiechu?! Jak jakiś wariat z siekierą ich zaatakuje to
też będzie się śmiał?
Z tym Hakuryuu nigdy nic nie wiadomo. A
może Judal wcale go nie znał i to właśnie on poderżnie im gardła w środku nocy?
Aż zrobiło mu się niedobrze na samą myśl, gdy rozkopał ze złością kołdrę. Było
mu gorąco i duszno, nie będzie spać pod tym gównem, nigdy w życiu. A do tego
jeżeli naprawdę coś miałoby się im stać, wolał nie mieć plączącej się wokół nóg
pościeli.
–
Hej, nie strosz się tak – usłyszał cichy szept Hakuryuu i zaklął,
odwracając się do niego plecami. – Przecież nie jest tak źle.
–
Chyba dla ciebie – mruknął mu w odpowiedzi, nie patrząc na niego. –
Jakim cudem mam tu zasnąć?!
–
Jak ci niewygodnie, to się o mnie oprzyj – zaproponował tamten i Judal
spojrzał na niego przez ramię, parskając krótko. Próbował wyczytać z jego
twarzy, czy ten żartuje, ale cholera, patrzył na niego tak spokojnie, że
niczego już nie rozumiał.
–
Chciałbyś – prychnął więc, ponownie się od niego odwracając.
–
Być może.
Zagryzł wargi. To żartował czy nie
żartował? Co za debil, jakieś durne podchody robić!
–
Rucham się tylko w łóżku. I do tego na prywacie – warknął w końcu
opryskliwie, podkładając ramię pod głowę. Hakuryuu zaśmiał się cicho, a Saluja
aż obejrzał się za siebie. Judal dostrzegał w coraz większej ciemności tylko
zarys jego twarzy, ale i tak wiedział, że też ma uśmiech jak cholerna żaba, od
ucha do ucha.
–
Judal, nie kłam Haku, wcale nie ruchasz się…
–
Morda! – Kopnął tego blond idiotę, aż ten kwiknął jak jakiś zarzynany
prosiak.
– Judal, nie bij go! Przecież prawdę mówi!
– zawołał Kouha.
–
Zamknij ryj! – Rzucił w nich garścią siana, na co obaj wznieśli głośne
protesty.
–
Judal daj spokój. – Hakuryuu śmiał się już otwarcie, ciągnąc go z tyłu
za bluzkę.
– Co
uspokój, co, sami się proszą! – prychnął zirytowany i zaraz aż podskoczył, gdy
siano wylądowało na jego twarzy. – Pogrzało was?!
–
Sam zacząłeś! – roześmiał się głośno Kouha i gdyby nie to, że było
cholernie ciemno i Judal nie chciał spierdolić się z tego siana i się połamać,
to byłby udusił go gołymi rękami. A, i gdyby Hakuryuu nie trzymał wciąż jego
bluzki. Prychnął więc tylko z irytacją, strzepując z siebie kłującą słomę i
kładąc się na boku, ignorując fakt, że ręka chłopaka nadal ściska jego ubranie.
Miał go gdzieś, jeżeli będzie miał ochotę na seks czy cokolwiek w tym stylu, to
przecież mu powie, nie mają po dziesięć lat. A całą resztę gestów mógł w
spokoju ignorować.
W gruncie rzeczy… chyba nie było tak źle,
musiał przyznać ze złością, zaciskając wargi. Jedzenie nawet mu smakowało, do
zapachu gówna też już się chyba przyzwyczaił, chociaż wciąż budziło to w nim
odrazę, ilekroć o tym pomyślał. I nawet na sianie dało się spać, uznał, czując
zmęczenie. A do tego te małe, uszaste potwory wydawały się być godnymi
towarzyszami. Więc w porządku, skoro już go tak proszą, to zostanie jeszcze
jeden dzień. Wróci do domu pojutrze.
–
Dobranoc, Judal.
No i tak. Jeszcze Hakuryuu.
Z mieszanymi uczuciami przymknął powieki,
mrucząc coś niewyraźnie w odpowiedzi. Nawet nie wiedział, kiedy w tej ciszy, która
zapadła, po prostu usnął.
Wrócę tu jak wstanę ;-; *idzie paść ryjem w poduszkę*
OdpowiedzUsuńZwijałam się ze śmiechu czytając to. Mam nadzieję na kontynuację :D
OdpowiedzUsuńAwww dziękujemy! <3 Kontynuacja będzie na pewno~ zapowiadają się jakieś 3-4 części, następną mamy nadzieję wrzucić już niedługo *^^*
UsuńOoo, to świetnie! Czekam z niecierpliwością ♥ *^*
UsuńKocham to!! Wasze opowiadania zawsze są świetne i można się nieźle pośmiać :D
OdpowiedzUsuńW komentarzu wyżej napisane zostało że następne części w drodze, a minął prawie rok i nie ma.
Czy to oznacza, że nie mam co liczyć na kontynuację? T-T
Zupełnie zapomniałyśmy o tym projekcie... Ale wakacje sprzyjają tego typu historiom, więc mam nadzieję że uda nam się go dokończyć tego lata!
UsuńDzięki wielkie za komentarz, dobrze wiedzieć że jednak ktoś nas czyta <3
Ahhh tak się cieszę! Z ogromną chęcią będę czekać na dalsze części :D
UsuńMam jeszcze pytanie co do blogu "This is war!". Będzie on kontynuowany? Też jest świetny i ciekawią mnie jego dalsze losy :3
I jasne, że ktoś czyta! Na pewno nie ja jedyna ;D Co jakiś czas sprawdzam wasze blogi w poszukiwaniu nowych, cudnych fanfików ^^
Ahh uwielbiam tę historię, jest niesamowita~! Nie zliczę ile razy tarzałam się ze śmiechu XDD Kocham takiego Judara XD Moje biedne maleństwo musi sobie poradzić na wsi XD Ale wieś jest fajna, polecam XDD Ciekawi mnie jak spędził noc i jak bardzo rano będzie narzekał XD Chyba że z Haku u boku nie było tak źle~ :33 Nie mogę się doczekać rozwoju akcji między moim kochanym hakuju~ <3
OdpowiedzUsuń