Zgodnie
z obietnicą aktualka w piątek. Ciąg dalszy oneshotów o życiu Kiyoshiego z Hanamiyą.
Dedykowane Kiri, jako że jest naszym jedynym czytelnikiem cri
~*~
Kiyoshi właściwie nie wiedział, co
wyrwało go ze snu. W jednej chwili po prostu spał, a w następnej już słyszał
ciche tykanie zegara i stłumiony przez zamknięte okno świergot ptaków. Gdy
otworzył zaspane jeszcze oczy zauważył, że wokół panuje poranna szarówka. Więc
znowu obudził się przed budzikiem. Z twarzą wciąż wciśniętą w poduszkę, zerknął
na miejsce obok, które – znowu – było puste.
Teppei nigdy nie nazwałby siebie
śpiochem. Owszem, lubił sobie czasem odpocząć, ale dużo bardziej wolał coś
robić i nie marnować dnia na bezcelowe leżenie w łóżku. Wstawał z samego rana,
a im dłuższy był dzień, tym wcześniej się budził i chociaż często bywało, że
przez pewną chwilę chodził jeszcze nieprzytomnie zaspany, to dość szybko
odzyskiwał rześkość.
Tym większym było dla niego zdziwieniem,
że znalazła się osoba, która wstawała znacznie wcześniej niż on. Na tyle
wcześnie, że chyba nawet wolał się nie zastanawiać, jaka była wtedy godzina. Dlatego
puste miejsce obok niego nie było zbyt wielkim zaskoczeniem, chociaż nieraz
sobie myślał, że całkiem miło by było mieć kogoś koło siebie, gdy człowiek się
budzi. Kogoś, do kogo można by się ewentualnie przytulić i skraść jeszcze kilka
przyjemnych chwil lenistwa.
Skłamałby mówiąc, że tego nie potrzebuje –
puste łóżko o poranku nigdy nie nastrajało zbyt optymistycznie. Mimo to
podniósł się z cichym westchnieniem, patrząc na zegarek. I tak za piętnaście
minut miał dzwonić jego budzik, a ten kwadrans by go nie zbawił, lepiej było
wstać wcześniej. Przeciągnął się więc, ziewając, po czym wyszedł z sypialni.
W mieszkaniu panowała cisza, więc zajrzał
z ciekawością do kuchni, a później do salonu. Uśmiechnął się, widząc swojego
kochanka w grubym swetrze, z kocem przerzuconymi przez nogi, który rozsiadł się
na fotelu z książką.
– Musisz tak wcześnie wstawać? – zagadnął
go, podchodząc bliżej i całując go w policzek. – Dzień dobry.
– Nie moja wina, że śpisz tak długo –
mruknął mu w odpowiedzi mężczyzna, pozornie niezainteresowany pieszczotą, choć
uwadze Kiyoshiego nie umknęło, jak delikatnie zmrużył oczy.
Uśmiechnął się więc i ponowił pocałunek,
tym razem w usta, łagodnie pieszcząc jego wargi własnymi. Hanamiya smakował
swoją poranną kawą bez cukru, czymś czego osobiście nie był w stanie wypić.
Dlaczego ludzie robili takie rzeczy? Dlaczego tak się męczyli i pili gorzką?
– Idź umyj zęby – burknął Hanamiya, gdy
odsunął się nieco, by spojrzeć mu w oczy. Roześmiał się tylko ciepło,
odgarniając mu kosmyk włosów z czoła.
– Idę biegać, może potowarzyszysz mi pod
prysznicem, jak wrócę?
– Zapomnij. – Hanamiya uniósł wyżej
książkę, demonstrując, że skończył tę rozmowę, mimo to Kiyoshi i tak uśmiechnął
się szerzej, idąc do łazienki. Nieszczególnie narzekał na te poranki.
W głębi ducha uważał, że Hanamiya o
poranku jest niezwykle pocieszny. Chociaż nadal miał cięty język i mu docinał –
Kiyoshi miał czasem wrażenie, że to coś w rodzaju hobby jego partnera – to o świcie
jego język nie był aż tak ostry, a raczej burkliwy, jakby mimo tego że wstawał
wcześniej, wcale nie był jeszcze dostatecznie rozbudzony. Teppei szybko
przechodził z fazy rozespania w tryb aktywny. Zaraz decydował się choćby na
krótką gimnastykę, która całkowicie przegoni resztki snu, zupełnie inaczej niż
Hanamiya, który dzień zaczynał od swojej mocnej, gorzkiej kawy i książki.
– Na pewno nie idziesz ze mną? – spytał,
stojąc w progu salonu gotowy na poranny bieg, przyglądając się, jak Hanamiya
wolno przewraca stronę.
– Nie – odpowiedział jak zawsze, machając
lekceważąco ręką w geście, który Kiyoshiemu zawsze kojarzył się tak jakoś
arystokracko. Jakby Hanamiya przywykł do odprawiania tym gestem swoich sług.
Nawet jeżeli tak było, nie bardzo się tym przejmował, a uśmiechał lekko, gdy
chwilę później Makoto tłumił w tej samej dłoni ziewnięcie i jakby bardziej
zagrzebywał się w ciepłym kocu, którym był owinięty.
Ranek był najlepszą porą na bieganie –
powietrze było lekkie i świeże. Latem było idealnie, kiedy słońce nie grzało
tak straszliwie, a wciąż utrzymywał się rześki chłód nocy. Gorzej sytuacja
wyglądała zimą, ale do tego też przywykł. Dlatego nie rozumiał, dlaczego
Hanamiya decydował się na wieczorne biegi. Kiedyś go o to zapytał, jednak ten
tylko zbył go mówiąc, że lepiej mu się myśli i że ktoś taki jak Kiyoshi tego
nie zrozumie. Cóż, tu się nie mylił, bo rzeczywiście tego nie rozumiał.
Jego poranny bieg zawsze trwał
czterdzieści minut, akurat tyle, by zdążył nabrać chęci do życia, przyjemnie
się zmęczyć, a także porządnie zgłodnieć. Miał nadzieję, że Hanamiya pomyśli o
nim i zrobi mu śniadanie – często po tym właśnie poznawał, kiedy ten miał dobry
humor.
Nie zawiódł się i tym razem. Wszedł do
kuchni i z uśmiechem powitał dwa talerze na stole, gdy jego partner krążył po
kuchni, przygotowując im jedzenie. Podszedł do niego, wyjmując mu nóż z dłoni i
pocałował jego usta, odciskając na nich swój uśmiech.
Hanamiya mruknął niezbyt pochlebnie, gdy
Kiyoshi złapał jego rękę, którą ten chciał go odsunąć i pocałował go raz
jeszcze.
– Idź się umyć – odezwał się z wyraźnym
niesmakiem, patrząc na Kiyoshiego. – Jesteś spocony.
– To chodź ze mną – odpowiedział,
uśmiechając się jeszcze szerzej i postępując krok w przód, sprawiając tym
samym, że Hanamiya chcąc nie chcąc musiał się cofnąć.
– Chyba żartujesz – prychnął ironicznie.
– W żadnym razie. – Pochylił się, chcąc
go znów pocałować, jednak Hanamiya uchylił się w porę, próbując przy okazji
uwolnić swoją rękę, którą ten głupek w dalszym ciągu trzymał. Jednak Kiyoshi
nie tylko serce miał żelazne, ale ręce również, a Hanamiya najwyraźniej uważał,
że szarpanie się z nim jest poniżej jego godności.
– Jestem zajęty, idź sobie sam.
– Oj, śniadanie nam nie ucieknie. –
Zmrużył powieki w jeszcze szerszym uśmiechu, gdy Makoto ponownie cofnął się w
tył.
– Nigdzie z tobą nie idę, rozumiesz?
– Nie daj się prosić. – Kiyoshi pochylił
się nad nim, zadowolony, gdy ten w końcu nie mógł się cofać, a jego biodra
dotknęły szafki znajdującej się za jego plecami. – Makoto...
– Nie nazywaj mnie tym niedorzecznym
imieniem – prychnął mężczyzna, bezskutecznie próbując go odsunąć, więc Kiyoshi
z uśmiechem przechylił głowę, całując go po uchu. Wiedział doskonale, jak
bardzo wrażliwe jest to miejsce i uśmiechnął się szerzej, słysząc ciche
przekleństwo swojego partnera.
– To jak, idziemy? – wymruczał, obejmując
go ciaśniej i nim ten w ogóle zdążył cokolwiek powiedzieć, po prostu chwycił go
na ręce, pozwalając by oplótł go nogami w pasie.
– Ale masz się myć szybko! I postaw mnie,
do cholery jasnej!
Kiyoshi tylko roześmiał się ciepło, nucąc
cicho pod nosem, gdy skierował się w stronę łazienki.